– Mamo, miś jest mokry i pomalowany, bo on go malował i pryskał żelazkiem.
– Mamo, mam tu umiarkowaną ranę.
– Nie możemy się bawić u siebie, bo zrobiliśmy tam straszny bałagan i nie ma miejsca.
– Poczytam później, bo jak teraz przeczytam, to zaraz zapomnę, o czym było.
– A w ogóle to jesteśmy głodni.
Mam łzy w oczach. Świetnie! Nie dość, że nie dają się skupić, to jeszcze znowu głodni. A czas pędzi nieubłaganie. Cóż począć? Ze sklepu przyniosłam pączki, drożdżówki, bagietki ze wsadem ziołowym i owoce jakieś, coby było (powiedzmy) zdrowo, no bo drożdże, zioła, dżem, i żeby nie trzeba było przygotowywać. Siedzieć, jeść, a po wszystkim odkurzyć okruchy. Niestety po jedzeniu następuje kolejny przypływ niekontrolowanej energii. W programie rzucanie tym brudnym, mokrym misiem w siebie nawzajem, celowanie klockami w muchę, która lata w okolicach żyrandola, wrestling, tyle że nie udawany, awantura o książkę z dinozaurami, bo moja, nie, moja, ja wybierałem, ale dla nas obu, wcale że nie, wcale że tak…, piski, powietrzny kociaczek, szantaże, groźby i lamenty, skacz tu, teraz, spróbuj sobie zębów nie wybić o moją nogę. Matka ma w zanadrzu pewne formy nacisku. Sięgnęłam więc po jedną z nich. Proszę. A prośby me z głębi serca płyną. Proszę o spokój, żebym mogła skończyć to, co zaraz mi się przeterminuje. Obiecuję, że jak skończę, zrobię wszystko… no prawie. Pobawię się, poczytam, poprzytulam i co tam jeszcze. Zrozumieli, ale stworki w ich głowach nie pozwoliły posłusznie się podporządkować.
[smartads]
Nadmienić muszę, że dzień wcześniej nabroili, w związku z czym tata uraczył ich zakazem na kompa, tablet, play station i bajki. Ironia losu. No dobra, czuję się ukarana. Mam za swoje. Czas ucieka, teksty trzeba wysłać. Komputer nagle zorientował się, że się spieszę i pokazał mi faka w postaci niebieskiego ekranu. Bardzo śmieszne. Przecież restartowałam, żeby nie zdechł z przemęczenia. Przeklęłam go, nie pomogło. Oczy mi się spociły, pociekło, powiedzmy, że trochę ulżyło.
Tak, cudownie jest pracować w domu. Można dzięki temu załatwić sobie seksowną siwiznę, zęby spiłować podczas zgrzytania, nauczyć dzieci nowych, pięknych, staropolskich słów, przekonać się do diety opartej na ziołach, dżemie, drożdżach i węglowodanach, poznać granicę własnej wytrzymałości, albo nie poznać, a przekonać się, że ona strasznie elastyczna jest, tylko im dalej w las, tym gardło bardziej boli.
To którędy do babci?
– Mamo, mam tu umiarkowaną ranę.
– Nie możemy się bawić u siebie, bo zrobiliśmy tam straszny bałagan i nie ma miejsca.
– Poczytam później, bo jak teraz przeczytam, to zaraz zapomnę, o czym było.
– A w ogóle to jesteśmy głodni.
Mam łzy w oczach. Świetnie! Nie dość, że nie dają się skupić, to jeszcze znowu głodni. A czas pędzi nieubłaganie. Cóż począć? Ze sklepu przyniosłam pączki, drożdżówki, bagietki ze wsadem ziołowym i owoce jakieś, coby było (powiedzmy) zdrowo, no bo drożdże, zioła, dżem, i żeby nie trzeba było przygotowywać. Siedzieć, jeść, a po wszystkim odkurzyć okruchy. Niestety po jedzeniu następuje kolejny przypływ niekontrolowanej energii. W programie rzucanie tym brudnym, mokrym misiem w siebie nawzajem, celowanie klockami w muchę, która lata w okolicach żyrandola, wrestling, tyle że nie udawany, awantura o książkę z dinozaurami, bo moja, nie, moja, ja wybierałem, ale dla nas obu, wcale że nie, wcale że tak…, piski, powietrzny kociaczek, szantaże, groźby i lamenty, skacz tu, teraz, spróbuj sobie zębów nie wybić o moją nogę. Matka ma w zanadrzu pewne formy nacisku. Sięgnęłam więc po jedną z nich. Proszę. A prośby me z głębi serca płyną. Proszę o spokój, żebym mogła skończyć to, co zaraz mi się przeterminuje. Obiecuję, że jak skończę, zrobię wszystko… no prawie. Pobawię się, poczytam, poprzytulam i co tam jeszcze. Zrozumieli, ale stworki w ich głowach nie pozwoliły posłusznie się podporządkować.
[smartads]
Nadmienić muszę, że dzień wcześniej nabroili, w związku z czym tata uraczył ich zakazem na kompa, tablet, play station i bajki. Ironia losu. No dobra, czuję się ukarana. Mam za swoje. Czas ucieka, teksty trzeba wysłać. Komputer nagle zorientował się, że się spieszę i pokazał mi faka w postaci niebieskiego ekranu. Bardzo śmieszne. Przecież restartowałam, żeby nie zdechł z przemęczenia. Przeklęłam go, nie pomogło. Oczy mi się spociły, pociekło, powiedzmy, że trochę ulżyło.
Tak, cudownie jest pracować w domu. Można dzięki temu załatwić sobie seksowną siwiznę, zęby spiłować podczas zgrzytania, nauczyć dzieci nowych, pięknych, staropolskich słów, przekonać się do diety opartej na ziołach, dżemie, drożdżach i węglowodanach, poznać granicę własnej wytrzymałości, albo nie poznać, a przekonać się, że ona strasznie elastyczna jest, tylko im dalej w las, tym gardło bardziej boli.
To którędy do babci?
Elżbieta Haque
Strony: 1 2
He, he, a może eh! jakbym siebie widziała.