Jakież to ogromne szczęście, móc pracować w domu, będąc mamą małych dzieci. Prawda, że prawda? Ja do tej prawdy mam ochotę dorzucić taki stary, góralski epitet, ale się nie będę wyrażała.
Oczywiście, z organizacyjnego punktu widzenia jest spoko, nie trzeba dziecka pakować na cały dzień do żłobka, przedszkola czy na inną świetlicę. Nie trzeba zwalniać się z pracy na zebrania. Aż wreszcie, nie trzeba rwać włosów z głowy, dumając, co zrobić z dzieckiem, gdy ono ma w szkole święto. A jak wiadomo, nauczyciele mają sporo więcej świąt niż przeciętny pracownik spoza sektora oświaty. Mają choćby wakacje i ferie. Przeciętny pracujący rodzic siwieje na samą myśl o swoim ośmioletnim potomku i jego skrzyżowaniu z wakacjami.
A taka mama pracująca w domu? (Uprzedzając uwagi, że znów kogoś dyskryminuję… Tak wiem, że ojców też to dotyczy. Ale co mnie to obchodzi, skoro ja jestem matką?) No więc mama w domu – cud, miód i orzeszki. W wakacje może sobie spokojnie pracować i zajmować się dziećmi jednocześnie. Jak bardzo spokojnie – boleśnie przekonałam się o tym, gdy dzieci wróciły od babci. Na początku wakacji do niej pojechały, wspaniale spędziły czas. Druga babcia czeka już na nie. Ale stęsknieni rodzice wymyślili, że byłoby fajnie, gdyby dzieci pobyły w domu tydzień pomiędzy wizytami u babć, żeby spędziły trochę czasu z rodzicami i żeby rodzice mogli się dziećmi nacieszyć. Rodzice czyli my, mama i tata.
Przywieźliśmy więc dzieci i… byle do weekendu. Na potrzeby tego tekstu mogłabym zapytać dzieci, czy fajnie jest, gdy mama pracuje w domu i nie musi ‘iść do pracy’. Nie zapytam, bo boję się odpowiedzi. Mama w domu to ciepłe obiadki (względnie chłodne, gdy za oknem skwar), przytulania tyle, że się uszami wylewa, wspólne zabawy, czytanie książek (obiecałam synom, że im sagę o wiedźminie przeczytam), spacery i takie tam inne. Znacie.
[smartads]
Jasssne. Wstałam wkurzona, już ze świadomością, co się będzie działo. Dwóch energicznych kilkulatków kontra teksty do napisania, oferty do wysłania, zapytania do wyceny i inne takie tam pierdoły. No i się zaczęło. Nim się człowiek wkręci w robotę, wypada zrobić śniadanie. Zresztą jęczą już, głodni, bezwzględni. Cóż z tego, że matce się oczy zamykają? Dzieci zaopatrzone w śniadanie, matka może pracować. Najedzeni niestety mają więcej energii, trudno. Sprzedałam im małą sugestię, żeby dali mi święty spokój, to się może z robotą wyrobię. Po pewnym czasie, gdy ciśnienie miałam skrajnie wysokie, a z uszu mi się dymiło, pomyślałam, że może oni jakoś inaczej rozumieją ‘święty spokój’. Doprecyzowałam więc, że zabawa ma być w ich pokoju, a najlepiej to książki, a w ogóle osobno, bo razem to się kłócą, drą się i ryczą co chwila, że boli.
Oczywiście, z organizacyjnego punktu widzenia jest spoko, nie trzeba dziecka pakować na cały dzień do żłobka, przedszkola czy na inną świetlicę. Nie trzeba zwalniać się z pracy na zebrania. Aż wreszcie, nie trzeba rwać włosów z głowy, dumając, co zrobić z dzieckiem, gdy ono ma w szkole święto. A jak wiadomo, nauczyciele mają sporo więcej świąt niż przeciętny pracownik spoza sektora oświaty. Mają choćby wakacje i ferie. Przeciętny pracujący rodzic siwieje na samą myśl o swoim ośmioletnim potomku i jego skrzyżowaniu z wakacjami.
A taka mama pracująca w domu? (Uprzedzając uwagi, że znów kogoś dyskryminuję… Tak wiem, że ojców też to dotyczy. Ale co mnie to obchodzi, skoro ja jestem matką?) No więc mama w domu – cud, miód i orzeszki. W wakacje może sobie spokojnie pracować i zajmować się dziećmi jednocześnie. Jak bardzo spokojnie – boleśnie przekonałam się o tym, gdy dzieci wróciły od babci. Na początku wakacji do niej pojechały, wspaniale spędziły czas. Druga babcia czeka już na nie. Ale stęsknieni rodzice wymyślili, że byłoby fajnie, gdyby dzieci pobyły w domu tydzień pomiędzy wizytami u babć, żeby spędziły trochę czasu z rodzicami i żeby rodzice mogli się dziećmi nacieszyć. Rodzice czyli my, mama i tata.
Przywieźliśmy więc dzieci i… byle do weekendu. Na potrzeby tego tekstu mogłabym zapytać dzieci, czy fajnie jest, gdy mama pracuje w domu i nie musi ‘iść do pracy’. Nie zapytam, bo boję się odpowiedzi. Mama w domu to ciepłe obiadki (względnie chłodne, gdy za oknem skwar), przytulania tyle, że się uszami wylewa, wspólne zabawy, czytanie książek (obiecałam synom, że im sagę o wiedźminie przeczytam), spacery i takie tam inne. Znacie.
[smartads]
Jasssne. Wstałam wkurzona, już ze świadomością, co się będzie działo. Dwóch energicznych kilkulatków kontra teksty do napisania, oferty do wysłania, zapytania do wyceny i inne takie tam pierdoły. No i się zaczęło. Nim się człowiek wkręci w robotę, wypada zrobić śniadanie. Zresztą jęczą już, głodni, bezwzględni. Cóż z tego, że matce się oczy zamykają? Dzieci zaopatrzone w śniadanie, matka może pracować. Najedzeni niestety mają więcej energii, trudno. Sprzedałam im małą sugestię, żeby dali mi święty spokój, to się może z robotą wyrobię. Po pewnym czasie, gdy ciśnienie miałam skrajnie wysokie, a z uszu mi się dymiło, pomyślałam, że może oni jakoś inaczej rozumieją ‘święty spokój’. Doprecyzowałam więc, że zabawa ma być w ich pokoju, a najlepiej to książki, a w ogóle osobno, bo razem to się kłócą, drą się i ryczą co chwila, że boli.
Strony: 1 2
He, he, a może eh! jakbym siebie widziała.