Weny mi brakło na tytuł, który oddawałby charakter tego artykułu. Nie będę pisać o tym, co jest zdrowe dla dziecka. Nie jestem specem od diety, a moje dzieci najchętniej żywiłyby się wyłącznie salami i papryką. Uważam natomiast, że zdrowe nawyki żywieniowe to jedna z ważniejszych inwestycji w przyszłość dziecka. I z drugiej strony – złe nawyki żywieniowe to jedna z najgorszych rzeczy, którą można dziecku zafundować. Smoczki, kciuki, mleczka, bujanie na rękach i zasypianie przy cycu to wszystko etapy, które przemijają. Natomiast jeść nasze dzieci będą już zawsze.
Tak sobie myślę… Wdrażamy nasze dzieci we wszystko, co jest ich udziałem. Wszystkiego uczą się od zera. Czynności fizjologicznych, zachowań społecznych, zasad bezpieczeństwa. Jeśli mają szczęście, dowiadują się, DLACZEGO mają coś robić, a nie tylko ŻE mają robić i już. Że trzeba chodzić za rączkę, bo tak bezpiecznie, że siusiać trzeba do kibelka, bo siuśki lubią lądować w kibelku (szaleństwo), że nie można smoczka ssać za długo, bo ząbki będą krzywe. Ale czy dzieci wiedzą, czemu mają wtranżalać marchewkę, dlaczego nie mogą jeść parówek na śniadanie, obiad, kolację, deser i podwieczorek oraz w czym jabłko lepsze jest od lizaka?
Byłoby miło, gdyby rodzice znali odpowiedzi na te pytania, żeby mogli przekonywająco przekazać je następnemu pokoleniu. Kilkulatek nie jest za mały, by rozmawiać z nim o tym, jak powstają choroby, o odporności organizmu i o tym, jak ją wzmacniać odpowiednim jedzeniem. Dzięki temu dzieci zyskują ŚWIADOMOŚĆ tego, co wrzucamy im do brzuchów. Moje maluchy już wiedzą, że żelki może są smaczne, ale nie mają w sobie nic zdrowego, ewentualnie mogą powodować psucie się ząbków. I nie ma co sugerować się reklamami głoszącymi, że drzemią w nich pokłady witamin. Jeśli drzemią, to bardzo mocna ta drzemka. Te same maluchy wiedzą też, że mandarynki mają witaminę C, duuużo witaminy C, która wzmacnia układ odpornościowy, a ten z kolei jest bardzo ważny, bo zjada bakterie i wirusy.
Swoją drogą, można się w ten sposób nieźle wpakować. Moje dzieci nie wezmą teraz nic do ust, jeśli uprzednio nie powiem im, co jest w czym i na co to jest dobre.
– Rosołek, synku, z marchewką czy bez?
– Z marchewką. Daj dwie. A co jest w marchewce, mamo?
– W marchewce jest witamina A. Jest dobra na oczy.
– A co jest w mięsku?
– W mięsku jest na przykład żelazo. A żelazo jest dobre na krew.
– I kiełbaska jest dobra na krew?
– Yyyy… Kiełbaska jest dobra na boczki wałeczki…
Tak czy owak, dzięki temu niestraszny czosnek, cebula daje radę, a każdy owoc ma konkretne zastosowanie. Jabłko pomaga brzuszkowi trawić, banan dodaje energii, śliwki pomogą zrobić kupę, a żurawina oczyści siuśki. Dzieciaki ochoczo piją wodę, bo wiedzą, że każda komórka organizmu jej potrzebuje i tankuje z każdej wypitej szklanki.
Rozmowy o jedzeniu są świetnym pretekstem, by opowiedzieć dziecku o funkcjonowaniu organizmu człowieka, wyjaśnić, po co w ogóle się je, co się dzieje z jedzeniem, gdy się je połknie, gdzie trafia i dlaczego zdrowe jedzenie jest tak ważne. Mój syn bardzo zmartwił się, gdy dowiedział się, że jeśli dalej pociągnie mocno monotematyczną dietę, nie będzie miał siły, żeby dużo biegać, stawać na rękach i ćwiczyć. Przełamał się i zaczął jeść obiady bez kręcenia nosem. Za każdym razem, kiedy zjadł coś wartościowego, otrzymywał zapewnienie, że to kęsy energii i teraz już będzie miał siłę na wszelkie wariacje.
[smartads]
A jak myślicie, czy dzieci lubią chorować? Stawiam, że nie. Jeśli dowiedzą się, że mogą zadbać o to, by zarazki nie miały szans na wojnie, którą limfocyty z nimi toczą w dziecięcych brzuszkach, będą chętniej zjadać potrzebną amunicję. Najwięcej tych wojen toczy się właśnie w jelitach. Tam jest najwięcej tkanki limfatycznej. A zatem najprościej dostarczyć posiłki prosto do brzuszka, gdzie stacjonują siły obronne organizmu. Jak wiadomo, wszelkie słodkości tylko oblepiają naszych żołnierzy i nie pozwalają dobrze walczyć. Natomiast warzywa i owoce to zupełnie inna sprawa. Czosnek działa jak działa… przeciwlotnicze, cebula jak karabin maszynowy, papryka daje +10 do walki wręcz, a kiszona kapusta to prawdziwy ninja.
Do dzieła. Do stołu. Do boju.
Tak sobie myślę… Wdrażamy nasze dzieci we wszystko, co jest ich udziałem. Wszystkiego uczą się od zera. Czynności fizjologicznych, zachowań społecznych, zasad bezpieczeństwa. Jeśli mają szczęście, dowiadują się, DLACZEGO mają coś robić, a nie tylko ŻE mają robić i już. Że trzeba chodzić za rączkę, bo tak bezpiecznie, że siusiać trzeba do kibelka, bo siuśki lubią lądować w kibelku (szaleństwo), że nie można smoczka ssać za długo, bo ząbki będą krzywe. Ale czy dzieci wiedzą, czemu mają wtranżalać marchewkę, dlaczego nie mogą jeść parówek na śniadanie, obiad, kolację, deser i podwieczorek oraz w czym jabłko lepsze jest od lizaka?
Byłoby miło, gdyby rodzice znali odpowiedzi na te pytania, żeby mogli przekonywająco przekazać je następnemu pokoleniu. Kilkulatek nie jest za mały, by rozmawiać z nim o tym, jak powstają choroby, o odporności organizmu i o tym, jak ją wzmacniać odpowiednim jedzeniem. Dzięki temu dzieci zyskują ŚWIADOMOŚĆ tego, co wrzucamy im do brzuchów. Moje maluchy już wiedzą, że żelki może są smaczne, ale nie mają w sobie nic zdrowego, ewentualnie mogą powodować psucie się ząbków. I nie ma co sugerować się reklamami głoszącymi, że drzemią w nich pokłady witamin. Jeśli drzemią, to bardzo mocna ta drzemka. Te same maluchy wiedzą też, że mandarynki mają witaminę C, duuużo witaminy C, która wzmacnia układ odpornościowy, a ten z kolei jest bardzo ważny, bo zjada bakterie i wirusy.
Swoją drogą, można się w ten sposób nieźle wpakować. Moje dzieci nie wezmą teraz nic do ust, jeśli uprzednio nie powiem im, co jest w czym i na co to jest dobre.
– Rosołek, synku, z marchewką czy bez?
– Z marchewką. Daj dwie. A co jest w marchewce, mamo?
– W marchewce jest witamina A. Jest dobra na oczy.
– A co jest w mięsku?
– W mięsku jest na przykład żelazo. A żelazo jest dobre na krew.
– I kiełbaska jest dobra na krew?
– Yyyy… Kiełbaska jest dobra na boczki wałeczki…
Tak czy owak, dzięki temu niestraszny czosnek, cebula daje radę, a każdy owoc ma konkretne zastosowanie. Jabłko pomaga brzuszkowi trawić, banan dodaje energii, śliwki pomogą zrobić kupę, a żurawina oczyści siuśki. Dzieciaki ochoczo piją wodę, bo wiedzą, że każda komórka organizmu jej potrzebuje i tankuje z każdej wypitej szklanki.
Rozmowy o jedzeniu są świetnym pretekstem, by opowiedzieć dziecku o funkcjonowaniu organizmu człowieka, wyjaśnić, po co w ogóle się je, co się dzieje z jedzeniem, gdy się je połknie, gdzie trafia i dlaczego zdrowe jedzenie jest tak ważne. Mój syn bardzo zmartwił się, gdy dowiedział się, że jeśli dalej pociągnie mocno monotematyczną dietę, nie będzie miał siły, żeby dużo biegać, stawać na rękach i ćwiczyć. Przełamał się i zaczął jeść obiady bez kręcenia nosem. Za każdym razem, kiedy zjadł coś wartościowego, otrzymywał zapewnienie, że to kęsy energii i teraz już będzie miał siłę na wszelkie wariacje.
[smartads]
A jak myślicie, czy dzieci lubią chorować? Stawiam, że nie. Jeśli dowiedzą się, że mogą zadbać o to, by zarazki nie miały szans na wojnie, którą limfocyty z nimi toczą w dziecięcych brzuszkach, będą chętniej zjadać potrzebną amunicję. Najwięcej tych wojen toczy się właśnie w jelitach. Tam jest najwięcej tkanki limfatycznej. A zatem najprościej dostarczyć posiłki prosto do brzuszka, gdzie stacjonują siły obronne organizmu. Jak wiadomo, wszelkie słodkości tylko oblepiają naszych żołnierzy i nie pozwalają dobrze walczyć. Natomiast warzywa i owoce to zupełnie inna sprawa. Czosnek działa jak działa… przeciwlotnicze, cebula jak karabin maszynowy, papryka daje +10 do walki wręcz, a kiszona kapusta to prawdziwy ninja.
Do dzieła. Do stołu. Do boju.
Elżbieta Haque