Nie chcę widzieć całej przyszłości – tylko krok.
Niby tak mało, a wymaga tyle odwagi.
…i tak codziennie jeden krok…
Wybierać – to żyć. Każdy wybór jest małą albo wielką zmianą w życiu, a tym samym zmianą we mnie. Kto nie wybiera, ten nie żyje, poddaje się, pozwala, by inni układali jego życie. Nie ma rzeczy obojętnych, bo wybieram konkretne wartości. Wybierać to: być wolnym – mieć pasję – kochać.
Bo niełatwo powiedzieć sobie,
że brakuje mi mężczyzny, tęsknię
za fizycznym zbliżeniem, przytuleniem,
pocałunkiem, chcę usłyszeć, że jestem
dla kogoś ważna i kochana, chcę urodzić
dziecko, mam świadomość, że nie usłyszę
słowa „mama” pod swoim adresem.
Nie wolno zapominać o uczuciach, spychać ich na drugi plan, a co gorsza – wypierać. Trudno mi jest ubrać w słowa to wszystko, co skrywa serce. Powołanie to wewnętrzny głos, głos serca. Próbowałam go uciszyć, oddając się aktywności, zabawie, a nawet zrywając na pewien czas z Kościołem. Nie wystarczyło… poddałam się… uległam. Do dziś nie umiem logicznie wytłumaczyć. Jestem przekonana, że jest w każdej kobiecie coś, co tworzy swoistą esencję życia: miłość, tęsknota, szaleństwo. To cichy szept wśród krzyku codzienności, który wzywa w każdym momencie życia. Ta tęsknota jest najpotężniejszym elementem ludzkiej osobowości. Podsyca pragnienie poszukiwania sensu, znaczenia, pełni.
Prawdziwa historia powołania człowieka, powołania kobiety, mojego osobistego powołania nie jest historią, którą można zobaczyć. Jest to podróż serca, mimo że w wieku 19 – 20 lat nie myślałam tymi kategoriami. Owszem, byłam świadoma że rezygnuję z założenia rodziny, bliskości drugiego człowieka – mężczyzny, ale wyższą motywację stanowiło inne pragnienie. Tak po prostu pragnęłam służyć Panu Bogu. Fundamentem trwania w powołaniu jest osobowa więź z Jezusem, co więcej – oblubieńcza relacja, nawet z czysto ludzkiego względu, że jestem kobietą, jest łatwiej.
[smartads]
Kryzysy? Są i będą! Słowo „kryzys” z gr. krisis to znalezienie rozwiązania, punkt kulminacyjny, decydujący. Kryzys otwiera więc nowe perspektywy. Można przyjąć dwie postawy wobec tej rzeczywistości: ucieczka, gdy człowiek wzbrania się wejrzenia w siebie, natomiast poprawia innych, lecz można zatrzymać się i tak zwyczajnie dać odpowiedź na pytanie „o co mi chodzi?”, „co się ze mną dzieje?”, „czego pragnę?”. Tylko szczera odpowiedź przynosi pokój, wyzwolenie, radość życia. Szczera często jest bolesna, trudna, nawet wstydliwa. Bo niełatwo powiedzieć sobie, że brakuje mi mężczyzny, tęsknię za fizycznym zbliżeniem, przytuleniem, pocałunkiem, chcę usłyszeć, że jestem dla kogoś ważna i kochana, chcę urodzić dziecko, mam świadomość, że nie usłyszę słowa „mama” pod swoim adresem. Jest to ból serca. Wtedy staram się postępować według słów jakie kilka lat temu usłyszałam na rekolekcjach, a jakie zapadły mi w serce: Mam iść do Boga nie idealnie, ale uczciwie. Przyjęcie takiej postawy wymaga o wiele większego samozaparcia, a przede wszystkim pokory, bo przyznaję się do swoich ograniczeń, błędów, nawet do grzechu.