– A co w tym obleśnego? Nie jest obleśnie jak mówisz pupa czy plecy? A wagina i penis to już ble? Pomyślcie, do czego to prowadzi. Nie wiecie? To ja wam opowiem. Wyobraźcie sobie, że rodzi się takie zupełnie nieświadome dziecko, przyjmuje wszystko, co podają mu rodzice, chłonie, powtarza, uczy się, naśladuje, próbuje, obserwuje reakcje. Widzi, jak swobodnie mówi się o lalach, autach, butach czy nogach. Nie widzi niczego złego w tych określeniach dla poznawanych przedmiotów. Z czasem zaczyna powtarzać. Przychodzi czas na waginę czy penis i co? I słyszy pisia, sisia, fiutek, siurek czy inne nie wiadomo co, zapewne przyjęłoby te słowa z właściwą sobie naturalnością, gdyby nie kilka kwestii. Przede wszystkim powtarzać mu tego raczej nie wolno, a jeśli już, to raczej nie przy ludziach i raczej po cichu. W dodatku widzi dziwne spojrzenia rodziców używających tych zakazanych słów, widzi zmieszanie, zażenowanie, słyszy szepty. Dostaje komunikat to złe i choć przyporządkowuje słowo do organu, rośnie w poczuciu swoistego tabu.
Z czasem dorasta, sisie i siusiaki wywołują głupawe uśmiechy, przez gardło nie przechodzą. Dziecko zdaje sobie sprawę, że nie są to słowa wypowiadane naturalnie i bez wstydu. Alternatywy nie ma, bo wychowane na piczkach czy fiutkach, żenuje się penisem czy waginą. W szkole woli dostać pałę, niż przy całej klasie odpowiedzieć nauczycielowi na pytanie z anatomii. To jeszcze nic. Pałę się poprawi, głośno mówić nie musi, czyli niby nie ma problemu. Problem powstaje wtedy, gdy dorośnie zupełnie i tak naprawdę nie będzie w stanie wypowiedzieć żadnego z tych słów. Dojdzie do tego, że gdy coś niepokojącego będzie się działo, wstydzić będzie się lekarza, bo niby co miałoby mu powiedzieć? Że ma problem z piczką? Że z jego ptaszkiem coś nie tak? Powiedzmy, że zna właściwe określenia, ale… One je krępują może nawet bardziej, niż te dziecinne sisiuliny. Co więc? No nic właśnie. Do lekarza nie idą, bo wstyd, bo co mu powiedzieć, bo… bo wszystko. Jaki efekt? Chyba tłumaczyć nie trzeba. Czasem umierają, bo jakiś geniusz w dzieciństwie narzucił mu wstyd i tabu. A jeśli nawet nie umierają, to męczą się z chorobami, które w zaawansowanym stadium leczy się dużo dłużej i trudniej.
Pomijając nawet leczenie, tak naprawdę przestawić się dorosłemu jest trudno. Niech on już nawet trafi w końcu do tego lekarza, cały czas żyć będzie w jakimś sztucznym poczuciu zażenowania, dziwactwa. Wiecie ile mnie to czasu zajęło? Całe wieki! Zatem postanowiłam, że własnemu dziecku tego nie zrobię. Nie uciszę, nie narzucę wstydu, nie wymyślę fretki, myszki, nie wiadomo czego. Nauczę tak, jak uczą książki, bo przyjmie to teraz jak najbardziej naturalną rzecz na świecie, po to by nigdy nie miała z tym problemu, nie tylko zdrowotnie, ale przede wszystkim psychicznie.
I znów zapadła cisza. Może nie aż taka, jak po szokującym słowie w ustach Małej Wiedźmy, ale… jednak mimo wszystko cisza. Ciocia odważyła się jeszcze na jedno pytanie:
– No, ale przecież dzieciom można mówić po dziecięcemu, a jak podrosną, rzeczywiście nauczyć.
[smartads]
– Tak, tylko po co uczyć tego samego dwa razy? Po co narażać się na głupie sytuacje, w których trzeba będzie powiedzieć: ‘od dziś to nie siusiak, a penis i tak masz mówić’? Po co wprowadzać zamieszanie? Poza tym, powiem ci w sekrecie, że to jakby piętno, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Wiesz dlaczego większość rodziców właśnie wymyśla synonimy? A dlatego, że i oni wyrośli w takim krzywdzącym poczuciu niepewności, zła, zakazanych słów i narządów. Proszę więc mi dziecka nie strofować, bo w końcu nie klnie, a używa zdecydowanie grzecznych i poprawnych słów.
Z czasem dorasta, sisie i siusiaki wywołują głupawe uśmiechy, przez gardło nie przechodzą. Dziecko zdaje sobie sprawę, że nie są to słowa wypowiadane naturalnie i bez wstydu. Alternatywy nie ma, bo wychowane na piczkach czy fiutkach, żenuje się penisem czy waginą. W szkole woli dostać pałę, niż przy całej klasie odpowiedzieć nauczycielowi na pytanie z anatomii. To jeszcze nic. Pałę się poprawi, głośno mówić nie musi, czyli niby nie ma problemu. Problem powstaje wtedy, gdy dorośnie zupełnie i tak naprawdę nie będzie w stanie wypowiedzieć żadnego z tych słów. Dojdzie do tego, że gdy coś niepokojącego będzie się działo, wstydzić będzie się lekarza, bo niby co miałoby mu powiedzieć? Że ma problem z piczką? Że z jego ptaszkiem coś nie tak? Powiedzmy, że zna właściwe określenia, ale… One je krępują może nawet bardziej, niż te dziecinne sisiuliny. Co więc? No nic właśnie. Do lekarza nie idą, bo wstyd, bo co mu powiedzieć, bo… bo wszystko. Jaki efekt? Chyba tłumaczyć nie trzeba. Czasem umierają, bo jakiś geniusz w dzieciństwie narzucił mu wstyd i tabu. A jeśli nawet nie umierają, to męczą się z chorobami, które w zaawansowanym stadium leczy się dużo dłużej i trudniej.
Pomijając nawet leczenie, tak naprawdę przestawić się dorosłemu jest trudno. Niech on już nawet trafi w końcu do tego lekarza, cały czas żyć będzie w jakimś sztucznym poczuciu zażenowania, dziwactwa. Wiecie ile mnie to czasu zajęło? Całe wieki! Zatem postanowiłam, że własnemu dziecku tego nie zrobię. Nie uciszę, nie narzucę wstydu, nie wymyślę fretki, myszki, nie wiadomo czego. Nauczę tak, jak uczą książki, bo przyjmie to teraz jak najbardziej naturalną rzecz na świecie, po to by nigdy nie miała z tym problemu, nie tylko zdrowotnie, ale przede wszystkim psychicznie.
I znów zapadła cisza. Może nie aż taka, jak po szokującym słowie w ustach Małej Wiedźmy, ale… jednak mimo wszystko cisza. Ciocia odważyła się jeszcze na jedno pytanie:
– No, ale przecież dzieciom można mówić po dziecięcemu, a jak podrosną, rzeczywiście nauczyć.
[smartads]
– Tak, tylko po co uczyć tego samego dwa razy? Po co narażać się na głupie sytuacje, w których trzeba będzie powiedzieć: ‘od dziś to nie siusiak, a penis i tak masz mówić’? Po co wprowadzać zamieszanie? Poza tym, powiem ci w sekrecie, że to jakby piętno, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Wiesz dlaczego większość rodziców właśnie wymyśla synonimy? A dlatego, że i oni wyrośli w takim krzywdzącym poczuciu niepewności, zła, zakazanych słów i narządów. Proszę więc mi dziecka nie strofować, bo w końcu nie klnie, a używa zdecydowanie grzecznych i poprawnych słów.
Katarzyna Perkowska
Strony: 1 2