Po łyknięciu jednej płytki przeważnie są zabawy w podgrupach, czytaj demolowanie na zmianę swojego pokoju, kuchni i salonu, czasami zahaczą o łazienkę. Wiele można im zarzucić, ale bawią się ładnie. Fajnie współpracują, dogadują się, wchodzą w role, no a że przy tym sieją zagładę, no cóż. Nie będę ograniczać ich wyobraźni bezsensownymi rygorami sterylnego porządku. Wróci Wszechmogący z pracy, krew go w progu zaleje, to posprząta. Po około godzinie do dwóch moim dzieciom zaczyna czegoś bezwzględnie brakować i zaczyna się batalia o Peppę numer dwa. Czasami kończy się sukcesem i udaje mi się odwlec moment włączenia do pory obiadowej. Niestety nie zawsze. O dziwo! Ta mała Świnia jest w stanie sprawić, że Młoda zaczęła cokolwiek jeść. Gapi się jak cielę w malowane wrota i chyba nie kuma, że japę otwiera. Wiem, wiem, wiem, to nie jest dobra metoda na naukę jedzenia, bla, bla, bla. Wiecie co? Mam to głęboko gdzieś! Ważne, że moja mała Córeczka przyswaja jakiekolwiek jedzenie! Normalnie chyba list dziękczynny do twórców Peppy napiszę.
No i dobra, zjedzą, dooglądają i dawaj szykowano na spacerniak. To też trochę tak jakby łapanka dzikich zwierząt i wkładanie ich do klatek. No bo ubiór to jak klatka. A bronią się pazurami i zębami jak dzikie zwierzęta. Na przykład Młoda potrafi milion razy zdjąć skarpetki i ganiać na bosaka. To nic, że już jesień, że zimna podłoga, że ciągle choruje. Nie ma bata na wariata. Wciskam na siłę rajtki, te jakoś trudniej jej zdjąć. Najszczęśliwsza jest jak jest goła od pasa w dół. Gania z gołym zadem po chałupie i piszczy jak szalona. No nie ma to jak wiatr między nogami. Ale wracając, bo zboczyłam… Jak już wyłapię i ubiorę, i uda mi się odciągnąć od telewizora, idziemy na spacer. Spacer wygląda teraz bardzo smutno i samotnie. Najlepszy kumpel Benka w przedszkolu, dzieci na podwórku zero, mam do pogadania zero. Snujemy się jak zmory z kąta w kąt. Nakarmimy kaczki, kupimy pieczywko, pobawimy się chwilę na podwórku. Nuuuda! Pierworodny co chwila się pyta, czy już idziemy do domu. Po czym, jak tylko przekroczą próg, rozbierają się na wyścigi i które pierwsze na kanapę, bo co? No oczywiście chcą Peppę! Potem jeszcze chcą do kolacji. Hmm, ciekawe, kiedy im się zmieni na coś innego? A co słyszę wieczorem? „Dobranoc Mamo Świnko.” Cóż mogę napisać? Chyba jedynie „chrum, chrum.”
No i dobra, zjedzą, dooglądają i dawaj szykowano na spacerniak. To też trochę tak jakby łapanka dzikich zwierząt i wkładanie ich do klatek. No bo ubiór to jak klatka. A bronią się pazurami i zębami jak dzikie zwierzęta. Na przykład Młoda potrafi milion razy zdjąć skarpetki i ganiać na bosaka. To nic, że już jesień, że zimna podłoga, że ciągle choruje. Nie ma bata na wariata. Wciskam na siłę rajtki, te jakoś trudniej jej zdjąć. Najszczęśliwsza jest jak jest goła od pasa w dół. Gania z gołym zadem po chałupie i piszczy jak szalona. No nie ma to jak wiatr między nogami. Ale wracając, bo zboczyłam… Jak już wyłapię i ubiorę, i uda mi się odciągnąć od telewizora, idziemy na spacer. Spacer wygląda teraz bardzo smutno i samotnie. Najlepszy kumpel Benka w przedszkolu, dzieci na podwórku zero, mam do pogadania zero. Snujemy się jak zmory z kąta w kąt. Nakarmimy kaczki, kupimy pieczywko, pobawimy się chwilę na podwórku. Nuuuda! Pierworodny co chwila się pyta, czy już idziemy do domu. Po czym, jak tylko przekroczą próg, rozbierają się na wyścigi i które pierwsze na kanapę, bo co? No oczywiście chcą Peppę! Potem jeszcze chcą do kolacji. Hmm, ciekawe, kiedy im się zmieni na coś innego? A co słyszę wieczorem? „Dobranoc Mamo Świnko.” Cóż mogę napisać? Chyba jedynie „chrum, chrum.”
Kredk@
Strony: 1 2