Jej zielone oczy – odc. 7

     Przytulił. Przyciskał, gładził włosy, całował jej twarz, szyję. Poczuła wtedy, że to ostatni raz, kiedy czuje na sobie jego usta. Zdała sobie sprawę z tego, że ją żegna, że dziś, teraz, tutaj… pochowa ją i zapali świeczkę.
Oderwał się od niej i popatrzył na nią mokrymi od łez oczami.
– Nie dam rady kochanie – wyszeptał. – Boję się jak dziecko. Wiem, że tego nie zrozumiesz. Wiem, że zachowuję się jak ostatni skurwysyn. Nie dam rady. Jeśli umrzesz mi na rękach tak jak ona… Ja zwariuję. Nie potrafię. Nie mogę. Myślałem, że już nigdy nie pokocham. Dlaczego pokochałem właśnie ciebie? Dlaczego właśnie ty musiałaś zachorować?
Płakał. Teraz ona tuliła jego. Nie była zła. Była w tej chwili pełna zrozumienia, cierpliwości, jakby to nie ją grzebał żywcem, jakby to nie ją żegnał.

[smartads]
– Jutro wyjadę – powiedziała cicho, kołysząc go jak dziecko. – Nie bój się. Nie umrę. Po prostu mnie nie będzie. Zniknę…

***


     Natalia wywaliła mnie. Powiedziała, że musi zaraz wyjść, więc mam się wynosić. Powiedziała, że zadzwoni, że pogadamy innym razem. Też bym się na jej miejscu rozkleiła. Na szczęście mnie to nie dotyczy. To nie mnie śmierć polizała za uchem.
     Poszłam sobie. A że nie spodziewałam się, że wywali mnie tak wcześnie, nie miałam planów na popołudnie. Szłam. Jak ja dawno nie szłam tak po prostu. Żeby popatrzeć, a nawet pogapić się. Ot tak, bez celu i większego sensu. Kiedy rozglądam się wokół, nie odnajduję ludzi, którzy uprawialiby ten sport. A ja kiedyś bardzo lubiłam. Miałam na to czas i wenę. Jechałam pod stoliczną Rotundę przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej z Jerozolimskimi i przyglądałam się. Ludzie umawiają się „pod Rotundą”. I ci, co się znają, i ci, co umawiają się w ciemno. Miejsce niby OK., bo wszyscy wiedzą, gdzie jest, ale jednocześnie właśnie dlatego umawianie się tam jest uciążliwe. Mnóstwo ludzi czeka tam na kogoś, kogo zna tylko ze zdjęcia z netu. I mnóstwo ludzi się tam przewija po prostu, bo to ruchliwe miejsce. Centrum, metro, pasaż handlowy, Pizza Hut, MC Donald. W godzinach szczytu umawiania się trudno wypatrzeć nawet dobrze znaną twarz.
     I stoją ci oczekujący. Ale tylko od strony wyjścia z podziemi. Jedni mają kwiaty, inni drobią z nogi na nogę, jeszcze inni udają, że tak sobie tylko stoją i na nikogo nie czekają, bo boją się, że gdy ten ktoś nie przyjdzie, wyjdą na idiotów. Też umawiałam się „pod Rotundą”. Zresztą zdarza mi się do dziś. Choć wiem, że to karkołomne.
     Szłam. Przechodząc obok kwiaciarni, dostrzegłam za jej ladą staruszkę. Choć „staruszka” nie bardzo przystawała do tej starszej pani. Białe włosy upięte z tyłu, czerwona szminka na ustach. Ale jednak staruszka.
     Przystanęłam, podeszłam bliżej do witryny. Mnóstwo zmarszczek posiekało jej twarz. Weszłam do środka, chociaż nie zamierzałam. Jakoś tak samo mi się weszło. Miała palce zniekształcone reumatyzmem i uśmiech tak serdeczny, że nie potrafiłam nie odpowiedzieć uśmiechem. Drżącą dłonią poprawiła apaszkę i kołnierzyk białej bluzki.
– Dzień dobry – rzekła, wciąż się uśmiechając i budząc mnie z zamyślenia, bo weszłam jak do obory.
– Dzień dobry – odpowiedziałam urzeczona.

[smartads]
     Ponieważ nie uznałam za stosowne zrobić czegokolwiek, co dałoby tej pani do zrozumienia, czego ja właściwie chcę, tylko stałam i gapiłam się to na nią, to na stojący obok niej wazon z kwiatami, odezwała się znów:
– Jakich kwiatów pani szuka?
– Żadnych – odpowiedziałam, budząc się powoli z hipnozy.

Dodaj komentarz