Pisanie jest dla mnie równie naturalne jak gadanie, a może nawet bardziej, bo zdecydowanie łatwiej i bardziej precyzyjnie jestem w stanie napisać myśli niż je wypowiedzieć. Wolę pisać maile i SMS-y niż dzwonić, spisuję sobie listy zakupów na karteczkach, lubię zapisywać w kalendarzach wszelkie ważne daty, ubóstwiam wprost długopisy, pióra, cienkopisy, żelopisy, flamastry, mazaki i wszelkie możliwe gadżety z pisaniem związane. Ubolewam nieco nad zinformatyzowaniem procesu pisania. Klepanie w klawiaturę nie ma już tego uroku.
Wciąż robię mnóstwo notatek odręcznie, a później dopiero przeklepuję w komputer. A znalezienie tych wszystkich ważnych świstków to zadanie dla prawdziwego poszukiwacza, odkrywcy. Nie wiem, dlaczego one wszystkie się tak przede mną chowają? Przecież miały być schowane przed dziećmi. Zapiszę coś i schowam, potem chcę coś dopisać, ale nie. W życiu nie znajdę na poczekaniu tamtej kartki, tudzież zeszytu, więc piszę na nowej i ją chowam. Wiem, niby wszystko jest kwestią dobrej organizacji. Nie wiedzieć czemu, jakoś mi ta organizacja nie wychodzi zupełnie. Próby zapamiętywania tego, co chciałam napisać, też są z reguły nieudane.
Nawet się nie spodziewałam, że moja ukochana czynność może tak poważnie zaniknąć przy dwójeczce pociech o przedziwnych pomysłach. Obecnie ani komputer ani żadne artykuły piśmiennicze nie mogą być w zasięgu potfforów. Poutykane wszystko pod sufitem stoi, a i tak potrafią się czasami wspiąć. Czy wasze dzieci chodzą po biblioteczkach jak po drabinach? Moje na to wpadły… Czasami łapię się na tym, że coś bym zapisała, zanotowała, ale nie. Hieny czyhają. Niewątpliwie skutkiem technicznych trudności jest to, że kolejne felietony powstają na tak zwanym kolanie, w pośpiechu, ba w środku nocy najczęściej, albo w ogóle poza domem, w terminie ostro przekroczonym i niezachowującym żadnych granic przyzwoitości. I aż dziw bierze, że oto mija rok odkąd pierwszy raz napisałam dla Skarbu Matki. Szok. Nie raz nosiłam się z zamiarem zrezygnowania, nie raz miałam nadzieję, że Siostra Naczelna ze mną nie wytrzyma i pogoni mnie precz.
Ale jakieś dziwne przesłanki kazały mi znaleźć tę chwilkę, co w większości przypadków naprawdę nie było łatwe, usiąść, pomyśleć, napisać, z nadzieją, że ktoś to przeczyta. Ktoś się uśmiechnie, poczuje podobnie, odetchnie z ulgą. Poza tym, to chyba jedyny sposób na to, aby nie rozstać się z pisaniem raz na zawsze, a przynajmniej natenczas. Taki trening sprawności kurzego pióra. Życie też co i raz dostarcza nowych tematów. Już o to dbają moje maluchy i otaczająca nas absurdalna ze wszech miar rzeczywistość.
Mam nadzieję jeszcze się spotkamy.
Kredk@
Niezbadane są wyroki naczelnej. Ten brzmiał : „Napisz, jak piszesz.” No jak to jak?! Siadam i piszę… A guzik. Że siadam i piszę to i owszem, ale że zawsze na ostatnią chwilę, że z ręką w przysłowiowym nocniku i marzeniem o czasorozciągaczu to już zapomniałam wspomnieć, prawda?
Pomysłów mam i srylion pięćset. Ale jeśli o realizację chodzi… Od pierwszego numeru obiecuję naczelnej, że tekst będzie przed czasem i nigdy nie jest. No taki mój urok. Zawsze chcę, zawsze wymyślę temat, albo i dwa, ewentualnie siedem. Nawet czasem zacznę przed czasem. Tworzę nowy dokument, klikam „zapisz” i wiszą mi takie odroczone wyroki na pulpicie. Aż nadchodzi ten 30 czy 31 dzień miesiąca. Spinam się i rodzę, czasem z bólem, czasem z kieliszkiem czerwonego wina, czasem z księgami medycznymi… Tak, wiem, że źródłem wiedzy wszelakiej jest wujek google i ciotka wikipedia, jednak lubię te moje książki, ba! lubię z nich nawet korzystać.
[smartads]
Nie potrafię się zmobilizować do napisania tekstu/tekstów wcześniej, szybciej żeby mieć z głowy, odhaczone, zrobione i żeby można było myśleć o kolejnym numerze. Jestem chaosem i w chaosie tworzę. Siadam z ręką w tym moim nocniku przy laptopie i jeszcze zazwyczaj z dużym kubkiem kawy. Otwieram każdy z tych moich „wyroków” i piszę, nerwowo spoglądając na zegarek. Tłukę po nocy w klawiaturę, gdy cały dom pogrążony we śnie. Co jakiś czas miga mi tylko okienko komunikatora, naczelna pyta, czy jeszcze żyję i za ile skończę. Taki mój osobisty, prywatny bacik.
Mogłabym inaczej, na spokojnie, bez nerwów pisać wcześniej. Pewnie pisałabym i więcej, tylko czy byłby to lepsze teksty? Myślę, że nie. Nigdy nie byłam długodystansowcem. Do dziś moim koronnym dystansem jest bieg na 100 metrów i tak samo jest z pisaniem. Nie dla mnie eseje na 8 stron. Nie potrafię, duszę się z takim formatem. Minimum słów, maximum treści. Od zawsze tak pisałam wypracowania na polski. Na moje szczęście nowa matura też tego ode mnie wymagała i tak mi zostało. I tylko pytam pro forma co miesiąc „to ile mam tego napisać?” Tylko pro forma…
Magda Korzańska