Jednak niebiosa miały litość nade mną i przynajmniej w weekendy robiło się słonecznie. Wtedy moje dzieci jak dzikie zwierzątka biegały po dworze, taplały się w dostępnej deszczówce, skakały na trampolinie, wspinały na drzewa, kopały w piasku, jeździły na wszystkim, co ma kółka, a zaprosiwszy okoliczne, równie wynudzone towarzystwo, bawiły się w berka i w chowanego. Zastanawiałam się, czy mi się wzrok nie popsuł, gdy naliczyłam dziatwy na podwórku 12 sztuk.
[smartads]
Niestety dwa dni to za mało. Weekend minął i zgodnie z tegoroczną lipcową tradycją znów zaczęło padać. Zaczęło brakować mi pomysłów i cierpliwości. Moje diabełki rozochocone wspaniałą, weekendową zabawą z innymi dziećmi wyprosiły zgodę na zabawę w naszej osiedlowej uliczce, jeśli przestanie padać.
– Mamo, przecież jest ciepło! To nic, że trochę pada. Założymy kalosze i płaszcze przeciwdeszczowe. Możemy wziąć parasole?
Storpedowana trzykrotnym powtarzaniem tego samego, uległam.
Na początku i owszem, bawili się grzecznie. W płaszczach i kaloszach puszczali na kałużach wyprodukowane wcześniej papierowe łódeczki i wszystko inne, co się utrzymywało na wodzie. Eksperymentów czas. Nasz przykład zachęcił do wyjścia z domów sąsiadujące z nami dzieci. Ulica zrobiła się kolorowa i aż wszystko drżało od radosnych pisków i śmiechów. Okazało się, że puszczanie baniek to wspaniała sprawa, nawet w pochmurne dni, a ganianie ich po kałużach – jeszcze lepsze. Tym sposobem, w niedługim czasie większość dzieci pozostawiła swoje parasolki, zrzuciła wierzchnie okrycia oraz kalosze i nie zawsze kompletnie ubrana biegała po środku największych kałuż. Szczęście dzieci nie miało granic.
Zebrałam porzucone rzeczy i zaniosłam do domu, gdzie przygotowałam gorącą kąpiel i herbatkę z malinami razy trzy, bo nie wiadomo kiedy zaczęło się zmierzchać.
Takiego lata dawno nie było. Mam nadzieję, że sierpień będzie lepszy.
[smartads]
Niestety dwa dni to za mało. Weekend minął i zgodnie z tegoroczną lipcową tradycją znów zaczęło padać. Zaczęło brakować mi pomysłów i cierpliwości. Moje diabełki rozochocone wspaniałą, weekendową zabawą z innymi dziećmi wyprosiły zgodę na zabawę w naszej osiedlowej uliczce, jeśli przestanie padać.
– Mamo, przecież jest ciepło! To nic, że trochę pada. Założymy kalosze i płaszcze przeciwdeszczowe. Możemy wziąć parasole?
Storpedowana trzykrotnym powtarzaniem tego samego, uległam.
Na początku i owszem, bawili się grzecznie. W płaszczach i kaloszach puszczali na kałużach wyprodukowane wcześniej papierowe łódeczki i wszystko inne, co się utrzymywało na wodzie. Eksperymentów czas. Nasz przykład zachęcił do wyjścia z domów sąsiadujące z nami dzieci. Ulica zrobiła się kolorowa i aż wszystko drżało od radosnych pisków i śmiechów. Okazało się, że puszczanie baniek to wspaniała sprawa, nawet w pochmurne dni, a ganianie ich po kałużach – jeszcze lepsze. Tym sposobem, w niedługim czasie większość dzieci pozostawiła swoje parasolki, zrzuciła wierzchnie okrycia oraz kalosze i nie zawsze kompletnie ubrana biegała po środku największych kałuż. Szczęście dzieci nie miało granic.
Zebrałam porzucone rzeczy i zaniosłam do domu, gdzie przygotowałam gorącą kąpiel i herbatkę z malinami razy trzy, bo nie wiadomo kiedy zaczęło się zmierzchać.
Takiego lata dawno nie było. Mam nadzieję, że sierpień będzie lepszy.
Foxy
Strony: 1 2