Niestety moja radość nie była zbyt długa, bo sen z powiek spędzała mi panująca w Polsce pogoda. Gdzie to lato? Gdzie piękne wakacje? Pada i pada. U nas na nizinach wręcz leje. Jakimś cudem jednak nad morzem nie było tak deszczowo, więc dzieci spędziły przyjemnie czas.
Jednak niebiosa miały litość
nade mną i przynajmniej
w weekendy robiło się
słonecznie. Wtedy moje dzieci
jak dzikie zwierzątka biegały
po dworze, taplały się
w dostępnej deszczówce.
A w lipcu – co było robić… Cała trójka wariowała mi w domu, bo pogoda niewiele się zmieniła. No może z nielicznymi wyjątkami w ciągu tygodnia. Gwałtowne burze w dzień i w nocy doprowadzały chyba wszystkich do szału. W dzień, bo nie dało się wyekspediować dzieci na dwór, a w nocy, bo trzeba było trzymać je za rączkę, uspokajać i tłumaczyć, że to tylko burza, te pioruny, grzmoty i błyskawice niedługo miną. Wszyscy chodziliśmy niedospani i wykończeni pomysłami naszych i cudzych pociech. Z naciskiem na nasze, bo cudze przychodziły tylko na trochę i wtedy zwykle dzieci znajdowały sobie wspólne zajęcie.
Niestety, przez tę okropną pogodę większość czasu musieli spędzać w domu i zamiast bawić się na działce, siedzieli z przyklejonymi do okna nosami biadoląc, że chcą wyjść na dwór. Jak dobrze mieć Babcię, która ma na nich oko w ciągu dnia. Za to jak tylko wróciłam z pracy, w mgnieniu oka zamieniałam się w Indiankę, kowboja, małą myszkę mieszkającą w nowo wybudowanej norce…
Ilość koncepcji budowlanych różnego rodzaju domków, norek itp. zaczęła mnie zadziwiać. Tym bardziej, że codziennie zużywane były do tego celu wszelkie dostępne materiały, czyli stoły, pufy, krzesła, koce, kołdry, poduszki i jaśki. Budować to i owszem – było komu, ale przeprowadzać rozbiórkę i z powrotem umiejscowić odpowiednio, to już było zbyt dużo.
Po etapie architektonicznym w dużym formacie, przyszła kolej na mniejsze budowle z klocków lego i wszelkich dostępnych małych stworzonek, samochodzików i ludzików. Co gorsza, aby zabawa mogła trwać w następnym dniu, wszystko musiało, po prostu musiało, pozostać na noc w niezmienionym stanie. W związku z tym nawet prosta droga do toalety wymagała od nas niemal akrobatycznych ewolucji. Nie miałam jednak sumienia, aby kazać im to wszystko składać i na następny dzień znów rozkładać, bo jak to moje niezmiernie mądre dzieci stwierdziły:
– Mamo, przecież to nam zajmie pół dnia i nie zdążymy się pobawić!
A sama ich uczę żeby potrafiły dobrze argumentować… eh! Mając zatem na względzie dobrą zabawę i względny spokój opiekującej się nimi Babci, zezwoliłam łaskawie na pozostawienie budowli przez 3 dni. A pogoda nadal nas nie rozpieszczała.
[smartads]
Następnym etapem było wyciągnięcie absolutnie wszystkich gier planszowych i kart i zagranie w każdą minimum jeden raz. Potem rysowanie, malowanie farbami i lepienie z ciastoliny. Zabawa w trzech kucharzy… nie powiem, była świetna, tym bardziej, że efekty końcowe prac okazały się całkiem smaczne. Trochę gorzej wyglądała sprawa porządku w kuchni, ale co tam, pół nocy i jakoś ogarnęłam to pobojowisko. Zmusiłam ich nawet do przeczytania książek w zamian za planowane seanse filmowe najnowszych hitów kinowych:- Auta 2 i Kung-fu Panda 2. Aż w końcu zaczęło mi brakować pomysłów na zorganizowanie zabawy w domu i rozpoczęło się trzykrotne powtarzanie:
– Mamo, nuuuudzi mi się…
A pogoda bez zmian.