Jej zielone oczy – odc. 5

     Całował tak cudownie. Od jednego muśnięcia warg dreszcz przebiegał przez całe ciało. Było parno, gorąco i jeszcze goręcej.
– Jeśli nie chcesz, powiedz – szeptał.
Nie wiedziałam sama czy chcę, czy nie. Rozsądek coś tam przebąkiwał, ale nie rozumiałam przesłania. A jednak…
– Nie chcę – usłyszałam swój głos – Nie czuję się dobrze. Źle mi z tym wszystkim, co się stało. Nie przetrawiłam.
– Rozumiem – powiedział spokojnie.
Całował delikatnie, do niczego nie zmierzając. Uśmiechał się.
– Cieszę się – powiedział – że znów możemy iść do przodu.
A ja nie wiedziałam, czy się bardziej cieszę, czy bardziej boję. Od dłuższego czasu miałam permanentny mętlik w głowie.
– Powiedz mi, czego ty właściwie chcesz – zapytałam.
– Chcę zobaczyć, czy coś jest za zakrętem – odpowiedział po chwili zastanowienia.

[smartads]
     A ja zastanawiałam się, czy to, co dzieje się w mojej głowie, to kwestia hormonalnej burzy, czy tak mi ma już zostać. Przeżywać całe życie ból istnienia? Nie wyobrażałam sobie, jak miałabym to znosić z godnością, bez ryzyka przywdziania szykownego kaftana bezpieczeństwa. Nie byłam w stanie zwerbalizować tego wszystkiego, co działo się w mojej głowie. Strach przeplatał się z chęciami, wątpliwości z ochotą, niedowierzanie z pewnością.
     Przelewało mi się wszystko w środku. Nie potrafiłam podjąć żadnej decyzji. Najłatwiej było zalać tego robala. Dlatego nazajutrz wieczorową porą, dorwałam miejscowych znajomków i folgowałam sobie z nimi alkoholowo. Po alkoholu robiłam się taka wyluzowana i towarzyska. Kiedy język jednego z towarzyszy doli zaczął niebezpiecznie zbliżać się do moich migdałków, przy stoliku pojawił się Krzysztof.
– Możemy porozmawiać? – zapytał dobitnie.
– Słucham – wymamrotałam.
– Nie tutaj przecież.
Wstałam. Moje dłonie zaczęły obłapiać Krzysztofa na środku baru. Same z siebie. Chwycił mnie za nadgarstki. Groźna mina.
– Co robisz do cholery? – warknął, cały czas mnie trzymając.
– W czym problem? Wstydzisz się mnie? – szukałam guza.
– Jesteś pijana. A przypominam ci, że tu pracujesz. Może powinnaś upijać się gdzieś indziej, skoro musisz.
Wyrwałam mu się i wyszłam z baru chwiejnym, acz hardym krokiem. Krzysztof wyszedł za mną.
– Odwal się! – rzuciłam przez ramię.
– Co cię ugryzło?
– Jakaś wredna pieprzona osa! Mam być wiecznie słodką małolatką? O to ci chodzi?
Patrzył na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem. Kręcił głową, niedowierzając. Niby nic się nie stało, a zachowywałam się jak wściekły pies. Kąsałam na oślep i toczyłam pianę. A robiłam to z takim przekonaniem, jakbym wierzyła w to, co mówię. Nie jakiś tam pijacki bełkot, tylko realne zarzuty, wykopane nagle spod ziemi.
– No powiedz! Chcesz, żebym była twoją zabaweczką, którą można w dowolnym momencie wziąć i się pobawić? Albo zabawić? – drążyłam.
– Co ty wygadujesz? Natalia… – głos mu gasł.
Nie rozumiał. Chciał zrozumieć.
– Wytłumacz mi – powiedział cicho.
Uświadomiłam sobie, że robię coś totalnie absurdalnego. Łzy napłynęły mi do oczu. Usiadłam na piachu. Usiadł obok mnie, próbował mnie objąć. Przelewałam mu się przez ręce.
– Ja się boję. Tego, co będzie, tego czego nie będzie. Ciebie. Siebie… – płakałam.
– Ja też się boję. Spróbujmy. Przecież może nam się udać – mówił z nadzieją w głosie.
– Nic o tobie nie wiem. Jestem durną małolatą. Nie nadaję się do życia.
– Może i jesteś małolatą, ale nie durną. A jeśli jesteś, to ja też jestem durny i ciągnie swój do swego.

Dodaj komentarz