Taki jeden poniedziałek

     Po wyjęciu mimidziewczynki z opakowania, przystąpiłam do rejestracji tejże, któraż to zajmowała się już sobą, tudzież innym małym pacjentem. Miło mi było stwierdzić, że samodzielne używanie przez małolatę nóg do właściwego im celu, jest zdecydowanie bardziej korzystne dla mego kręgosłupa niż pozycja na małpkę. Stanęłam grzecznie w kolejce do pustego okienka, bo kobietę w bieli gdzieś wywiało. Stałam tak i stałam razem z resztą kolejki, starając się nie tracić dobrego humoru. Przyglądałam się spokojnie reklamom na ścianach, otwartym drzwiom bez klamki, którymi bawiło się czyjeś dziecko i dalej nie widziałam, że wszelkie znaki mówią, że nie uda się, no nie uda, spędzić tego dnia bez nerwów. W końcu dotarło to do mnie wraz z odgłosem wykaszliwanych wnętrzności dziecięcia, z którym zaznajamiała się moja zdrowa jeszcze córka. No jak to? Przecież to godziny dzieci zdrowych! No co jest?! W tym samym momencie, w okienku rejestracji, ukazała się kobieta w bieli z miną 'nie podchodzić, zabijam drgnięciem powieki’. Porwałam małą na ręce i ośmieliłam się spytać, co z tymi godzinami zdrowymi i chorymi. Zjadliwy głos poinformował mnie, że takowe są, ale we wtorki, środy i czwartki. Znaczy się władowałam moją małą w sam środek placu zabaw mikrobów. Wrrrrrrrrrrrrr! Moja eksplozja była blisko. Wściekła zapytałam krowę (wybaczcie łaciate) w okienku, które to babsko (byłam pewna, że to właśnie to babsko) rzuciło z rana słuchawką, nie dając mi szansy na zasięgnięcie jakiejkolwiek informacji.

[smartads]
     Po wymianie paru niezbyt miłych zdań, zapragnęłam wyjść. W tej chwili doszedł mnie huk zatrzaskiwanych drzwi bez klamki. No jeszcze tego brakowało! Pozostało mi udać się do drugiego wyjścia, prowadzącego przez przychodnię dla dorosłych. Cóż, zapakowałam małą do woza i przeciskając się przez 'dorosłych’, zadzwoniłam do męża ze sprawozdaniem z wyprawy, głośno i wyraźnie mówiąc, co myślę o całej tej przychodnianej ekipie, aby białe krowy w rejestracji i tłoczących się wokół kilkudziesięciu charkających obywateli, dobrze mnie słyszało. Chyba wyglądałam groźnie, bo usuwali mi się z drogi, a ktoś nawet otworzył mi drzwi. I dobrze.


     Powrotnej drogi nie pamiętam. Wściekłość szybko zagnała mnie do domu, gdzie rzuciłam się do neta, szukać innej przychodni dzieciowej, jako takiej jakości i nie odległej o wiele mil ode mnie. Co się będę rozwodzić – nie znalazłam. Ech, i tak nic nie mogę zrobić przez najbliższe kilka dni. Jestem zmuszona poczekać na efekt kaszlącego prezentu powitalnego i pozwolić kłuciu dalej złowieszczo kiwać paluchem. Zniechęcona wyłączyłam komputer, spojrzałam na dziecię z lubością rozlewające na panele wodę z naczynia kupionego jako niekapek i spokojnie poszłam sobie zrobić kawę.

synke

Dodaj komentarz