Kurort

     Poza tym ceny tutaj są kosmiczne. Mówi się, że Warszawa jest droga. No to ja zapraszam nad morze, do kurortu. To Warszawa Centrum nie ma takich cen. Mam wrażenie, że nadmorskie miasteczka na dwa miesiące budzą się ze snu i wygłodniałe z dzikością wyżerają z nas wszystko do ostatniego grosika w portfelu, a jak się nachapią, ponownie grzeczniutko układają się do snu na następne 10 miesięcy. Bestie.
     Godzimy się na to któryś rok z rzędu, aby pobyć w oparach jodu. Ale nie tylko. Taki spacer brzegiem morza, wzdłuż plaży potrafi być przyjemny i jak wszelkie procesy zwalniają i wchodzą w tryb uśpienia, to robi się tak miło i błogo, i radośnie. Samo siedzenie na plaży i gapienie się w dal jest tak uspakajające i kojące. A raczej było. No bo z dwójeczką potfforów o nieskoordynowanych działaniach to o gapieniu się w dal można zapomnieć. No chyba że któreś daleko ucieknie, to wtedy w dal się patrzy za nim. Ostatnio duży wykopany dół zajął ich na jakieś dwie godziny. Można było połapać promienie słoneczne. Skwarkę strzelić. Aha! i pragnę donieść, że kremy z filtrem działają. Jak się je nierównomiernie rozsmaruje i nie wszędzie, to powstają ciekawe wzorki z prosiaczkowatej czerwoniutkiej skóry i skóry mniej prosiaczkowatej (to ta posmarowana). Obecnie jestem posiadaczką takich wzorków na ramionach, szyi i dekolcie, a Wszechmogący na ramionach, karku i połowie pleców. Wyglądamy przekomicznie.
     Obiady przeważnie jadamy w najlepszej, jak gminna wieść niesie, jadłodajni o wdzięcznej nazwie „U Danusi”. Danusia wie, jak zwabić do siebie tłumy zgłodniałych wczasowiczów z dziećmi. U Danusi jest duży ogrodzony plac zabaw. Dzieciom zupełnie nie przeszkadza, że zabawki są niekompletne, ostro zdewastowane, nadszarpnięte zębem czasu i eksploatacji. Jest ich dużo i są fajne. Na rodziców czekają udogodnienia w postaci fantastycznie wyposażonej toalety. Jest cudowna, szkoda tylko, że jedna jedyna. Zalety WC należy wymienić, a są to: spore pomieszczenie, przewijak, pieluszki w kilku rozmiarach, jakby ktoś zapomniał, chusteczki mokre, podpaski, wkładki, dwa wygodne krzesła. Poza tym standardowe wyposażenie: kibel, papier, zlew, mydło (jedno zwykłe, jedno dla dzieci), lustro. A w jadłodajni jest wielki telewizor i często leci MiniMini dla opornych małych wyjadaczy, żeby mogli się zagapić. Musicie przyznać, że to już sporo argumentów dla rodzin z dziećmi, żeby tam pójść. Dodam zatem jeszcze jeden niemniej ważny. U Danusi można naprawdę smacznie i relatywnie tanio zjeść domowe obiadki. Jedyny minus jest taki, że lokalna hiena biznesu gastronomicznego nie jest w stanie przerobić ilości gości, którzy chcieliby z niego skorzystać. Częstym widokiem jest, jak stoi ogonek ludzi czekających na stolik. Wiadomo, ci co czekają, czują się niekomfortowo, bo ślina im cieknie i nerwowo polują aż się coś zwolni. Ci co jedzą, prawie się dławią, bo tamci nad nimi stoją i w myślach ich popędzają. Niektórzy się dosiadają, inni rezygnują. Niemniej z roku na rok biznes się rozwija, widać nowe rozwiązania i inwestycje, także jestem dobrej myśli.

Dodaj komentarz