Zakurzona

     Powróćmy do kwestii przeistaczania się perfekcyjnej kurzej okiennej pomywaczki, która przy pierwszym balkonowym, przechodzi do japońskiej techniki „jako-tako”, a przy kolejnych robi się bardzo wyrozumiała na smugi, zacieki, i przypaprane szczeliny okienne. Jeżeli kiedykolwiek będzie mnie stać na zmianę mieszkania, będę studiować oferty bardzo uważnie pod względem okien. Obiecuję. Chociaż może wtedy już będę tak obrzydliwie bogata, że będzie mnie stać na zatrudnienie fachowej pomocy w tej kwestii. Okna zajęły mi dwa dni.
     Nie wypadając z transu, wkroczyłam w ogródek. Z dzikim szałem jakimś, do dzisiaj niezrozumiałym, wytrzepałam 12 rosłych tuj, tak na oko, po trzy metry mają. Drugi tuzinek czeka grzecznie do dziś, na kolejny dzień świra. Chwilowo leczę zadrapania i otarcia naskórka. Zanim wpadłam na genialny pomysł ubrania czegoś z długim rękawem i golfem, zdążyłam nieźle się pochlastać tymi drobnymi patyczkami. Pewnie dlatego, że zaczęło szczypać dopiero przy dziewiątej. Wytrzepałam z nich dziesięć wielkich worków suszu. Tuje sprawiają wrażenie nieco łysawych, aczkolwiek szczęśliwych.

[smartads]
     Niesiona szałem upiększania otoczenia, postanowiłam zadbać o ogródek, ostro nadszarpnięty zębem czasu, a raczej totalnym brakiem mojego czasu lub możliwości. Ciągle albo w ciąży albo z niemowlakiem, albo z bolącym krzyżem, nie był to czas sprzyjający skubaniu badyli. Także ogródek mój malusi, przytulny, przez te kilka lat przybrał kształt jaki mu się chciało, z racji tego, że mi się absolutnie nie chciało. Postanowiłam nadrobić utracony czas. Wypieliłam pięknie wszystko, oprócz trawy. Tę skosiłam, a raczej prawie skosiłam, bo udało mi się przy tym koszeniu rozwalić kosiarkę. Mam dziwny dar unicestwiania przyrządów mechanicznych.
     Ba! Poszłam o krok dalej. Zakupiłam doniczki plastikowe, ziemię i (uwaga!) w ramach oszczędności – ziarenka. W sensie nasionka. Lubię wyzwania. A co? Każdy głupi potrafi powsadzać gotowe roślinki. No prawie każdy, bo znając moje ogrodowe zacięcie, mogłabym i z tym mieć jakieś problemy. Ale wyhodować roślinki od nasionka. He? To jest zadanie dla prawdziwego mistrza. Bardzo jestem ciekawa, czy mi coś wyrośnie. Jakby się nie udało, zawsze w zanadrzu jest akcja „gotowe sadzonki”. Mam niejasne odczucie, że instrukcje i informacje na opakowaniach od nasion są skąpe. Czytałam po kilka razy i nie do końca rozumiałam. Producent posługuje się językiem branżowym, zupełnie dla mnie niezrozumiałym. Co oznacza wysiew do inspektu? Bo wysiew do gleby to chyba rozumiem. Ale do gleby gleby? Czy do gleby w sensie ziemi, która jest w doniczce? Ale w doniczce może być na dworze, czy w domu? No nic. Nie zrozumiałam, więc posłużyłam się znaną mi, jakże zawodną kobiecą intuicją. Może uda mi się nie skrzywdzić tych roślinek, które są jeszcze nasionkami. Tak tylko martwię się, że jeżeli uda mi się ich osobiście nie zabić, to zrobią to z pewnością moje dzieci. Wszakże na szczudłach pod prądem nie uda mi się tych donic, pomimo najszczerszych chęci, zamontować. Biedne nasionka. Z której strony nie patrzeć, czeka je unicestwienie.
Dopisane po czasie dłuższym:
Wykiełkowały!!!
Jupijajej!

Kredk@

Dodaj komentarz