Mama w korporacji – cz. II

     Piotr znajduje mnie w suszarni, gdzie rozwieszam te olbrzymie ubranka. Pyta, czy byłam na zakupach bez niego. Mówię mu o torbie od Ani. Wspominam o prezencie, a także o tym, że lekarz mnie ochrzanił za brak torby z wyprawką. Dlatego sobie o tym przypomniałam. Robimy kolację. Jejku, plecy znów mnie bolą. Piotr obiecuje mi masaż. Hm, są jakieś plusy tej ciąży.
     W pracy uzgadniamy dodatkowe zabezpieczenia. Moja Szefowa przechodzi do HR. Robimy jej niespodziankę z zespołem projektowym, kupujemy wielgachny tort i szampan. Zapowiadamy się z wizytą o 17.00. Jest miło, choć trochę nam smutno, że się rozstajemy po ponad roku wspólnej pracy, ale taka kolej projektu. Szefowa zaprasza nas na piątek, na pożegnalną kolację do jakiejś bawarskiej restauracji.

[smartads]
     Stoimy z Piotrem w korku i rozmawiamy. Chyba po raz pierwszy zastanawiamy się, gdzie i jak urządzić kącik dla synka. Piotr skręca w ulicę w prawo i zatrzymuje się przed sklepem meblowym Voxa. Wybieramy komodę z przewijakiem w słoniki, pasującą do łóżeczka, które dostaliśmy od Ani. To w zasadzie jedyny potrzebny nam mebel na tym etapie. Postanowiliśmy ustawić łóżeczko i komodę w sypialni.
Skręcamy meble i ustawiamy wszystko na miejscu. W sumie nieźle wyszło. Uprasowałam też wszystkie rzeczy i zapakowałam do torby. Można powiedzieć, że 70% wyprawki mamy. W sobotę pojedziemy do sklepu, aby dokupić resztę, spisałam na kartce wszystkie niezbędne rzeczy.
     Ależ pracowity dzień. Brzuch mam jak kamień, dziwne to. Biorę Urosept i No-spę. Ból trochę mija, brzuch robi się normalny. Ile to razy ostatnio tak się działo? Muszę o tym powiedzieć lekarzowi.
Pomimo zmęczenia nie mogę spać, przekręcam się z boku na bok, Piotr smacznie chrapie. Nad ranem wreszcie zasypiam. Za chwilę budzi mnie ból. Wstaję, biorę No-spę i robię śniadanie dla Piotra.
     Piątek. Dziś Szefowa stawia. W pracy większość stara się jak najszybciej załatwić bieżące sprawy, aby pojechać do domu, przebrać się i zdążyć na imprezkę. Ja się nie spieszę. Stwierdziłam, że nie będę pędzić do domu. Umówiłam się z Piotrem, pojedziemy na zajęcia do szkoły rodzenia. Nie mogę wysiedzieć na krześle, wszystko mnie boli. Nie wiem, czy dam radę pojechać po zajęciach na tę imprezę. Ta ciąża zabiera mi więcej, niż daje… Wszystko muszę zmieniać i dostosowywać się. To już 8 miesiąc, chyba jednak posłucham lekarza i przy okazji następnej wizyty wezmę zwolnienie. Po zakończeniu projektu i tak nic ciekawego się nie dzieje. Jak już wrócę po urodzeniu dziecka, poszukam w Korporacji czegoś ciekawego.
     Jedziemy. Skarżę się Piotrowi, że wszystko mnie boli. W sumie każda dziura w jezdni to dodatkowy ból, brzuch znów robi się jak skała. Nigdy mnie te nerki tak nie bolały, ale w czasie ciąży wszystko jest bardziej obciążone, w końcu pracuje dla dwojga. Piotr zatrzymuje się przed szpitalem.
– Niech cię zbadają – decyduje – trudno, nie pójdziemy na zajęcia.
Sala przyjęć. Pani z rejestracji pyta, co się dzieję. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że strasznie mnie bolą nerki, a w zasadzie to całe plecy.
– Proszę na badanie, zrobimy KTG – mówi do mnie, po czym zwraca się do Piotra – Niech pan poczeka.
Oglądają wyniki, jakieś poruszenie. Dociera lekarka, coś jej szepczą na ucho. Każą mi się przesiąść na fotel. 4cm rozwarcia.
Jak to?! Myśli przebiegają mi w głowie z szybkością światła. Przecież bolą mnie nerki, tak jak poprzednio. To za wcześnie, to dopiero 8 miesiąc. Przecież dziecko jeszcze nie jest gotowe.
Ja rodzę!

Foxy
Część I

Dodaj komentarz