Wracam do Szefowej, zdaję sprawozdanie ze spotkania z Prezesem. Szefowa mówi, że jego zachowanie było poniżej krytyki. Pociesza mnie, powstaje między nami więź porozumienia, jakiej przedtem nie było. To przyjaźń kobiety z kobietą.
Daję Asi – sekretarce łyżeczkę szczęścia. Ona ze wzruszenia na przemian mnie ściska i całuje. Udało się jej przejść na wcześniejszą emerytuję, dzięki pomocy naszej Szefowej. Popracuje jeszcze 3 miesiące do wymaganych lat pracy. Cieszę się razem z nią. Nasza Szefowa jest jednak nieoceniona. Na koniec gratuluje mi mojego szczęścia. Jakiego szczęścia? To dziecko zawaliło mi moją karierę.
Dobrze, że już koniec dnia, więcej emocji nie zniosę. Wracam do domu. Wyjmuję lody z lodówki, siadam przed TV i pocieszam się, przeglądając zalecenia lekarza w książeczce. Muszę powiedzieć o tym Piotrowi. Dzwonił, że wróci dziś późno, mają awarię. Co za pech. Jak on to przyjmie? W sumie nie planowaliśmy dziecka, w żadnym określonym terminie. Odstawiam puste pudełko malagi Grycana, przebieram się w pidżamkę i owinięta w kołdrę zajmuję pozycję na sofie. Zasnęłam, czekając na Piotra, przytulając zielone buciki i kartę ciąży.
Budzę się rano w sypialni. Obok siedzi Piotr, Trzyma buciki. Patrzę mu w oczy.
– Przepraszam, że zasnęłam – szepczę – nie zdążyłam ci powiedzieć.
– Tak się cieszę – mówi, a w jego niebieskich oczach błyskają wesołe iskierki. – Będę tatą. Dom już zbudowałem, drzewo posadziłem. Właśnie miałem zabrać się za syna.
– Skąd wiesz, że będzie syn? – pytam.
– Nieważne. To nasze dziecko, poza tym możemy się zawsze postarać o drugie.
– Ale moja praca… Nie dostanę awansu i żegnaj safari. Lekarz powiedział, że jeśli nie chcę mieć nerwowego dziecka, to nie powinnam mu fundować na tym etapie rozwoju takiego długiego przelotu, a poza tym na miejscu salmonelle, inne bakterie itp. Wszystko do kitu. A moja Szefowa to kobieta na poziomie, w przeciwieństwie do Prezesa – opowiadam zdarzenia minionego dnia. – Poza tym mieliśmy wyjechać, wykończyć ostatnie pokoje w domu, a tu wszystko się wali. Liczyłam na tę podwyżkę. Musimy kupić sobie jakąś książkę. Lekarz mówił coś o jakiejś szkole rodzenia, jeśli to nasze pierwsze dziecko.
[smartads]
Chyba po raz pierwszy nie chce mi się iść do pracy. Jestem zmęczona tym wszystkim. Weszłam do biura. Brak mi werwy. Wszyscy dziś chodzą wokół mnie na paluszkach i starają się spełniać wszystkie moje życzenia. Marek nawet przyniósł mi sok grapefruitowy. Chyba ma wyrzuty sumienia, że zajął moje miejsce. Muszę z nim porozmawiać. To zdolny chłopak. Po co ma się martwić czymś, co nie jest jego winą?
Przez ten miesiąc skończyliśmy wszystkie opracowania. Przygotowałam Marka do prezentacji. Byłam na drugiej wizycie u lekarza. Groszek rośnie. Waga na razie bez zmian. To chyba przez te wymioty i brak apetytu na wszystko oprócz soku z cytrusów. Wspominam lekarzowi, że mam problemy z nerkami. Daje mi dodatkowy zestaw proszków. Nasze pierwsze USG. Dziecko rozwija się zgodnie z normą, dostaliśmy nawet zdjęcie groszka. Kupiliśmy książkę. Piotr stara się jak może. Zapisał nas nawet do szkoły rodzenia. Zajęcia będą w następnym miesiącu.
Daję Asi – sekretarce łyżeczkę szczęścia. Ona ze wzruszenia na przemian mnie ściska i całuje. Udało się jej przejść na wcześniejszą emerytuję, dzięki pomocy naszej Szefowej. Popracuje jeszcze 3 miesiące do wymaganych lat pracy. Cieszę się razem z nią. Nasza Szefowa jest jednak nieoceniona. Na koniec gratuluje mi mojego szczęścia. Jakiego szczęścia? To dziecko zawaliło mi moją karierę.
Dobrze, że już koniec dnia, więcej emocji nie zniosę. Wracam do domu. Wyjmuję lody z lodówki, siadam przed TV i pocieszam się, przeglądając zalecenia lekarza w książeczce. Muszę powiedzieć o tym Piotrowi. Dzwonił, że wróci dziś późno, mają awarię. Co za pech. Jak on to przyjmie? W sumie nie planowaliśmy dziecka, w żadnym określonym terminie. Odstawiam puste pudełko malagi Grycana, przebieram się w pidżamkę i owinięta w kołdrę zajmuję pozycję na sofie. Zasnęłam, czekając na Piotra, przytulając zielone buciki i kartę ciąży.
Budzę się rano w sypialni. Obok siedzi Piotr, Trzyma buciki. Patrzę mu w oczy.
– Przepraszam, że zasnęłam – szepczę – nie zdążyłam ci powiedzieć.
– Tak się cieszę – mówi, a w jego niebieskich oczach błyskają wesołe iskierki. – Będę tatą. Dom już zbudowałem, drzewo posadziłem. Właśnie miałem zabrać się za syna.
– Skąd wiesz, że będzie syn? – pytam.
– Nieważne. To nasze dziecko, poza tym możemy się zawsze postarać o drugie.
– Ale moja praca… Nie dostanę awansu i żegnaj safari. Lekarz powiedział, że jeśli nie chcę mieć nerwowego dziecka, to nie powinnam mu fundować na tym etapie rozwoju takiego długiego przelotu, a poza tym na miejscu salmonelle, inne bakterie itp. Wszystko do kitu. A moja Szefowa to kobieta na poziomie, w przeciwieństwie do Prezesa – opowiadam zdarzenia minionego dnia. – Poza tym mieliśmy wyjechać, wykończyć ostatnie pokoje w domu, a tu wszystko się wali. Liczyłam na tę podwyżkę. Musimy kupić sobie jakąś książkę. Lekarz mówił coś o jakiejś szkole rodzenia, jeśli to nasze pierwsze dziecko.
[smartads]
Chyba po raz pierwszy nie chce mi się iść do pracy. Jestem zmęczona tym wszystkim. Weszłam do biura. Brak mi werwy. Wszyscy dziś chodzą wokół mnie na paluszkach i starają się spełniać wszystkie moje życzenia. Marek nawet przyniósł mi sok grapefruitowy. Chyba ma wyrzuty sumienia, że zajął moje miejsce. Muszę z nim porozmawiać. To zdolny chłopak. Po co ma się martwić czymś, co nie jest jego winą?
Przez ten miesiąc skończyliśmy wszystkie opracowania. Przygotowałam Marka do prezentacji. Byłam na drugiej wizycie u lekarza. Groszek rośnie. Waga na razie bez zmian. To chyba przez te wymioty i brak apetytu na wszystko oprócz soku z cytrusów. Wspominam lekarzowi, że mam problemy z nerkami. Daje mi dodatkowy zestaw proszków. Nasze pierwsze USG. Dziecko rozwija się zgodnie z normą, dostaliśmy nawet zdjęcie groszka. Kupiliśmy książkę. Piotr stara się jak może. Zapisał nas nawet do szkoły rodzenia. Zajęcia będą w następnym miesiącu.
Foxy
c.d.n.
Część II