Małżeństwo na medal

     Większość rodziny potwierdziła swój przyjazd. Tylko jeden z braci wujka nie mógł dojechać, bo mieszka bardzo daleko, a jest schorowany i ze względu na stan zdrowia nie może podróżować. Szkoda. Ale przesłał nam stare zdjęcia, jeszcze z okresu, gdy bracia byli kawalerami. Oglądając je razem z Agatą, stwierdziłyśmy, że miłą niespodzianką byłby dla Wujostwa także album pamiątkowy, a w nim zdjęcia może z okresu dzieciństwa, narzeczeństwa, ślubu, a potem następnych ważnych wydarzeń, z których uda się nam zdobyć dokumentację fotograficzną.
     Okazało się, że Agata ma ukryte talenty – robi zdobienia metodą decoupage. Powiedziała, że ona album przygotuje, tylko mam jej pomóc zebrać jak najwięcej zdjęć. Gdy po jakimś czasie pokazała mi efekt końcowy swoich prac, dech mi zaparło z wrażenia. Nam z mężem daleko jeszcze co prawda do złotych godów, ale ja też chcę mieć taki album! Był po prostu piękny. Okładki zrobiła z przecieranego drewna pomalowanego na biało. Na wierzchu rameczka, a w środku zdobienia z różnych koralików, materiałów, złoceń i innych cudów. Na środku zdjęcie państwa młodych w sepii, podpis imiona i nazwisko, data zawarcia ślubu, pod spodem napis „złote gody – 50 lat” i tekst „Życie jest piękne…”. Na wewnętrznej stronie okładki podobnie – aktualne zdjęcie i data oraz ciąg dalszy tekstu z pierwszej okładki: „…cieszmy się nim w każdej chwili”. W środku specjalny papier, taki grubszy, jak ze starych ksiąg, wykaligrafowane piórem opisy i daty wydarzeń wraz z ułożonymi zdjęciami. Wszystko jakoś specjalnie wzmocnione przy łączeniu, a okładki nacięte w taki sposób, że wszystko się ładnie otwierało, jak zwykła książka. Całość zapakowana w specjalny, usztywniony kartonik, obciągnięty atłasowym, wytłaczanym materiałem w kolorze białym, również delikatnie ozdobiony i zamykany na fikuśną, małą kłódeczkę. Cudo. Kto by pomyślał… Moja „mała” Agata (40+) ma takie zdolności! Zupełnie nie pasuje to do zapracowanej pani z bankowości.


     Ja i mój mąż zajęliśmy się organizacją sali. Szukałam w restauracjach, ale nic mnie nie zadowoliło do końca. Bo albo za mała sala, albo brzydka, albo za daleko, albo termin zajęty, bo to czas komunii. Z pomocą przyszedł nam przypadek. Spotkałam dawno niewidzianą koleżankę, która w ostatnich latach miała komunie swoich synków. Zdesperowana pożaliłam się jej. Podsunęła mi pomysł, abym dowiedziała się w ośrodku kultury. Podała mi numer telefonu. Od razu zadzwoniłam. Jest możliwość i termin też jest wolny. Umówiłam się na „wizję lokalną”. Budynek jak pałacyk, od razu mi się spodobał. Droga wjazdowa ze starymi kasztanami, które przecież w maju zakwitną. Bajka.
     Weszłam do środka i odetchnęłam, w miarę cicho, a przede wszystkim czysto. Pani kierownik ośrodka zaprowadziła mnie do sali. Ale co za sala! Kryształowe żyrandole, parkiet i lustra. Nie wiedziałam tylko po co te barierki dookoła. Okazało się, że to sala, w której odbywają się zajęcia z baletu. Pani kierownik powiedziała, że moglibyśmy wykorzystać stoły i krzesła z salek zajęciowych oraz kuchnię, ale z kucharką to już musimy się sami dogadać. Jedyny minus to to, że nie można wchodzić do sali na obcasach. Ale co tam, damy radę, uprzedzę wszystkich. Nawet sprzęt grający mamy zapewniony. Zaaferowana, o mały włos zapomniałabym się zapytać o cenę. Jakież było moje zdumienie, gdy kierowniczka powiedziała, że zna moją ciocię i że sama chciałby kiedyś być tak mile zaskoczona. Dlatego dodatkowo z tej okazji ozdobi salę balonami, a jeśli chcemy jeszcze dodać kwiaty, to musimy je przywieźć. Ustaliłyśmy biało-różową kolorystykę, tzn. białe baloniki i różowe kwiaty. Wynajęcie sali okazało się mieć niewygórowaną cenę.

[smartads]
     Pozostała mi jeszcze kucharka. Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Ustaliłyśmy menu, szybko przeliczyłam cenę na ilość osób. Wyszło dużo, ale to dlatego, że zostało zaproszonych dużo osób, bo cena na osobę wyszła sporo mniejsza niż w restauracjach. A mogliśmy przynieść także swoje ciasta i inne specjały własnej roboty. W końcu to przecież złote gody! Kucharka wspomniała coś o obsłudze. No tak, potrzebna będzie kelnerka, albo dwie. Kucharka nieśmiało zaproponowała swoje córki. Obsługiwały już uroczystości w ośrodku, a goście byli zadowoleni. Uwierzyłam. Czy dobrze? To się okaże. Mam nadzieję że tak. Wyszłam przepełniona optymizmem i wiarą, że wszystko nam się uda. Została do zorganizowania dostawa produktów przed przyjęciem, zastawa, obrusy, szampan i … kapcie na zmianę dla zapominalskich pań w obcasach.
     Na spotkaniu z Agatą i Jurkiem, ustaliliśmy dalszy plan działania. Agata miała załatwić produkty spożywcze, ustalić z kucharką ile czego. Jurkowi i jego rodzinie przypadły wszelkie naczynia i kapcie, ciociom – ciasta, siostrom – sałatki, a mi zostały obrusy, płyty z muzyką i zdobienie sali.
     Impreza w Urzędzie rozpoczyna się o 11.00, zwykle trwa około 1,5 godziny. Podanie obiadu ustaliłyśmy na 13.00, potem tort i szampan. Jak dobrze, że nie jesteśmy ograniczeni czasowo, możemy siedzieć ile chcemy. Na wszelki wypadek ustalamy jeszcze, że jeśli będziemy siedzieć dłużej, to podamy drugie danie gorące w ramach kolacji i przystawki w trakcie trwania imprezy.

Dodaj komentarz