W prasie nie będzie wypatrywać porad typu „10 najmodniejszych intymnych fryzur”, zaś „10 sposobów na wiązanie śliniaczka” przeczyta 10 razy z rzędu. Filmy instruktażowe? Owszem. Ale o metodach bekania dzieckiem. Dowie się wszystkiego o lateksie i silikonie i że do ssania nadają się oba. Będzie mówić: „Zrobiliśmy dziś trzy kupki” i „Wyszedł nam trzeci ząbek”. By poprawić sobie samopoczucie, odprężyć się i uspokoić, zapisze się na kilka wizyt. Ongiś byłby to wosk, masaż, peeling pirogronowy oraz kawusia z psiapiółą. Azymut przestawił się na USG przezciemiączkowe plus konsultacja neurologiczna, USG bioder plus konsultacja ortopedyczna, czy też na poczciwą oklepaną wizytę u pediatry. Tak ją – matkę – to wszystko rozemocjonuje, że będzie o tym czytać, będzie szczebiotać o tym na każdym kroku, a wynikami badań będzie chwalić się jak nowymi pończochami, co do nich pomadka z brokatem była w gratisie.
Nie od razu zauważy pustkę wokół, która powstała w wyniku jej szczebiotania o sikach i wymiocinach, o plamach z kupy poszpinakowej i wyższości wacików nad chusteczkami nawilżonymi. Towarzyszące jej dotychczas kobiety zmieniły lokal, by w spokoju delektować się wyprzedażą w sieciówce, wyrywaniem nowego gacha i podwyżką w pracy połączoną z rotacją na kierowniczych stanowiskach. Matka nie od razu zauważa, że jej świat się kurczy, horyzonty się zawężają, słownictwo ubożeje, lista tematów do polemiki wątleje powoli acz konsekwentnie. Gdzieś… kiedyś… przypadkiem… na ulicy spotyka kobietę nie widzianą dawno. Cmok-cmok. „Wiesz, bą, ęą, pomijam już moje atrybucje, jednakowoż, gdy stanął przede mną ów archetypiczny półbóg i tak lśnił, aż mi się pobudziły fotoreceptory, dendryty mi dęba stanęły a ciało migdałowate zwariowało. Ja bym może nawet… Ale przecież… owszem owszem… Szepnął. Blaszka podstawna ślimaka mi zadrżała. Interferencje kazały uciekać, ale kończyny dolne odmówiły posłuszeństwa. W mig wykorzystał. Potem musiałam wdrożyć działania antycypacyjne, szczęściem czynnik karzący wystąpił i niniejszym zmądrzałam. Ę, ą.” – perorowała kobieta. Matka ucieszyła się, że w końcu z kimś na swoim poziomie intelektualnym parę słów zamieni. Usta otworzyła i wysypało się z nich nieoczekiwanie przeciągłe „Aguuuuuguuuu!” Nie poddawała się jednak i ponowiła próbę. „Kupka, kupeczka, siuśki, mleczko, papka, kupka, siuśki, psitka, kupka, aguuuguu, siuśki, śliniaczek, aguuuu, gruuu, pieluszki z superabsorbentem, aguuugu.”
Czy to jest ten moment? Czy to wtedy matka rzuca się w panice do lustra, by tam ujrzeć… głowę z łysymi plackami, resztki włosów posklejane w kołtuny, skórę w kolorze tektury, martwe oczy bez wyrazu, a pod nimi doły przestronne jak kratery wulkanu, suche piersi, a między nimi pępek, na to wszystko przyodziany worek parciany, a tam na dole chodaki. Poczyna walić pięściami w wieko trumny, krzyczy, próbuje się wydostać, łamie zapuszczone, pożółkłe paznokcie, rani palce do krwi.
[smartads]
Tak, ten moment bywa przełomowy. Kobieta, która dotychczas snuła się za matką, dzwoniąc pokutnymi łańcuchami, może odejść w stronę światła, rozpłynąć się, pozostawiając po sobie drażniący pamięć zapach ulubionych perfum. Może pozostawać w trumnie i sezonowo, gdy matka podejmuje rozpaczliwe próby zaprzestania bycia meblem, walić głucho pięściami w wieko. Może także przebić się przez spróchniałe deski, zrzucić worek, rozczesać kołtuny, zalać łzami wulkaniczne kratery i podjąć dramatyczną próbę powrotu do życia. Rozerwie szwy krępujące jej usta, rozwieje mgłę ograniczającą jej pole widzenia, przeciągnie się, rozprostuje zmordowany kręgosłup. Wklepie maseczkę, naprawi pazurki, rozprostuje miliony zmarszczek promiennym uśmiechem, wydepiluje chaszcze i umówi się na kawusię z psiapsiółką.
Kobieto-matko! Jeśli wychodząc wtedy z domu i mijając na pokojach owoc swego łona, usłyszysz od niego „Aguuguu!”, spójrz z nadzieją w przyszłość i krocz dumnie na kawusię. Jeśli zaś… mijając na pokojach owoc swego łona, usłyszysz od niego „Siema matka!”, wracaj do trumny i zatrzaśnij nad sobą wieko. Już za późno.
Nie od razu zauważy pustkę wokół, która powstała w wyniku jej szczebiotania o sikach i wymiocinach, o plamach z kupy poszpinakowej i wyższości wacików nad chusteczkami nawilżonymi. Towarzyszące jej dotychczas kobiety zmieniły lokal, by w spokoju delektować się wyprzedażą w sieciówce, wyrywaniem nowego gacha i podwyżką w pracy połączoną z rotacją na kierowniczych stanowiskach. Matka nie od razu zauważa, że jej świat się kurczy, horyzonty się zawężają, słownictwo ubożeje, lista tematów do polemiki wątleje powoli acz konsekwentnie. Gdzieś… kiedyś… przypadkiem… na ulicy spotyka kobietę nie widzianą dawno. Cmok-cmok. „Wiesz, bą, ęą, pomijam już moje atrybucje, jednakowoż, gdy stanął przede mną ów archetypiczny półbóg i tak lśnił, aż mi się pobudziły fotoreceptory, dendryty mi dęba stanęły a ciało migdałowate zwariowało. Ja bym może nawet… Ale przecież… owszem owszem… Szepnął. Blaszka podstawna ślimaka mi zadrżała. Interferencje kazały uciekać, ale kończyny dolne odmówiły posłuszeństwa. W mig wykorzystał. Potem musiałam wdrożyć działania antycypacyjne, szczęściem czynnik karzący wystąpił i niniejszym zmądrzałam. Ę, ą.” – perorowała kobieta. Matka ucieszyła się, że w końcu z kimś na swoim poziomie intelektualnym parę słów zamieni. Usta otworzyła i wysypało się z nich nieoczekiwanie przeciągłe „Aguuuuuguuuu!” Nie poddawała się jednak i ponowiła próbę. „Kupka, kupeczka, siuśki, mleczko, papka, kupka, siuśki, psitka, kupka, aguuuguu, siuśki, śliniaczek, aguuuu, gruuu, pieluszki z superabsorbentem, aguuugu.”
Czy to jest ten moment? Czy to wtedy matka rzuca się w panice do lustra, by tam ujrzeć… głowę z łysymi plackami, resztki włosów posklejane w kołtuny, skórę w kolorze tektury, martwe oczy bez wyrazu, a pod nimi doły przestronne jak kratery wulkanu, suche piersi, a między nimi pępek, na to wszystko przyodziany worek parciany, a tam na dole chodaki. Poczyna walić pięściami w wieko trumny, krzyczy, próbuje się wydostać, łamie zapuszczone, pożółkłe paznokcie, rani palce do krwi.
[smartads]
Tak, ten moment bywa przełomowy. Kobieta, która dotychczas snuła się za matką, dzwoniąc pokutnymi łańcuchami, może odejść w stronę światła, rozpłynąć się, pozostawiając po sobie drażniący pamięć zapach ulubionych perfum. Może pozostawać w trumnie i sezonowo, gdy matka podejmuje rozpaczliwe próby zaprzestania bycia meblem, walić głucho pięściami w wieko. Może także przebić się przez spróchniałe deski, zrzucić worek, rozczesać kołtuny, zalać łzami wulkaniczne kratery i podjąć dramatyczną próbę powrotu do życia. Rozerwie szwy krępujące jej usta, rozwieje mgłę ograniczającą jej pole widzenia, przeciągnie się, rozprostuje zmordowany kręgosłup. Wklepie maseczkę, naprawi pazurki, rozprostuje miliony zmarszczek promiennym uśmiechem, wydepiluje chaszcze i umówi się na kawusię z psiapsiółką.
Kobieto-matko! Jeśli wychodząc wtedy z domu i mijając na pokojach owoc swego łona, usłyszysz od niego „Aguuguu!”, spójrz z nadzieją w przyszłość i krocz dumnie na kawusię. Jeśli zaś… mijając na pokojach owoc swego łona, usłyszysz od niego „Siema matka!”, wracaj do trumny i zatrzaśnij nad sobą wieko. Już za późno.
Elżbieta Haque
Strony: 1 2