Krzysztof odłożył faktury i milczał przez chwilę. Natalia dostrzegła smutek, który pojawił się na ułamek sekundy na jego twarzy. Przeciągnął dłonią po dwudniowym zaroście.
– Poniekąd – odpowiedział już z uśmiechem na ustach – jak będziesz grzeczna, to ci pewnego dnia opowiem. Jesteś głodna? Napijesz się czegoś? – zmienił temat niespiesznie.
Skinieniem głowy zaprosił ją za bar. Weszli do kuchni. Zanurkował w lodówce.
– Jadam tutaj śniadania. W domu mam światło w lodówce – powiedział z jajkami w dłoniach – ciebie też zachęcam. A listę zakupów zostawiaj pod magnesem. Zaopatrzeniem zajmuję się ja.
I tak mieszał te jajka na patelni i opowiadał… o barze, o pracy, o zasadach, że od 18-tej do ostatniego klienta, że ma się przyglądać i uczyć, że potem grafik będzie. A ona słuchała, chłonęła i nabierała wątpliwości, czy aby na pewno da radę, czy to był dobry pomysł z tym wyjazdem i wreszcie, czy te jajka będą w ogóle zjadliwe.
– I co? Zjadliwe były? – zapytałam rozbawiona. – A wiesz, że nawet nawet… – Natalia uśmiechnęła się smutno. – Poradziłaś sobie w pierwszej pracy? – Wiesz co… spieszę się trochę. Będę się zbierać – orzekła Natalia – Pogadamy o tym następnym razem. – Do czego może się spieszyć kura domowa? – Dzieci kura musi odebrać z przedszkola. – Ach… Jak się miewają? |
|
rys. Marchewka |
– Cudownie. Nienawidzą mnie. Jestem sfrustrowaną, cyniczną, toksyczną mamusią, więc nie mają innego wyjścia. Możesz wyboldować w swojej opowieści. Trzymaj się – ucięła i poszła.
Rzeczywiście – sfrustrowana. Wyboldowałam. Będzie trzeba zgłębić temat. Uporządkowałam notatki, upstrzyłam znaczkami znanymi tylko sobie i zawiesiłam się przez chwilę. Wiedziałam, że coś jeszcze miałam załatwić. A! Bank! Dopiłam sok jabłkowy i ruszyłam na przystanek.
[smartads]
Nie lubię jeździć autobusami. Jako że mało sypiam, autobusy są dla mnie niebezpieczne. Strasznie mi się w nich chce spać. Przed wyjściem z domu zgarnęłam stary numer ‘Bluszczu’ do poczytania, żeby nie zacząć chrapać komuś za uchem. Losowo wybrałam jakiś tekst. Padło na Izabelę Szolc piszącą o Żuławskim, od której to dowiedziałam się, że Joyce doszedł do wniosku, że nie może pisać, nie obrażając ludzi. Rozejrzałam się wokół, popatrzyłam na bujających się pasażerów. I jak tu ludzi nie obrażać, kiedy sami się o to proszą? „Robotą pisarza jest zdradzać” – to zaś słowa Grahama Greene’a. No tak, byle tylko nie pisać, jak się zdradzało, z kim, kiedy i kogo. Nie mogę się skupić na czytaniu. Jak zawsze, gdy wokół za dużo bodźców. Atakują mnie ze wszystkich stron. Obrazy przesypują się w słowa, słowa układają się w zdania, a te w fabułę i znów powstaje obraz. Wciąż zastanawiam się, o czym mogę napisać, a o czym nie powinnam, co jest bezpieczne, a co bezpieczne nie jest i przekracza granice. Prowokować? Tak. Zatracić się? Wolałabym nie. Chwytam myśli, łapię, trzymam, ściągam za nogę, by nie uciekły, notuję. Zawsze na wariata. Gazeta, kalendarz, notes. Gdzie jest długopis? W kieszonce. W kieszonce jest tusz do rzęs. Pędzel do pudru. Tampon jest też. A to co? Nie wiem, ale pewnie się przyda. Jest i długopis. Notuję. Czytam. „Dobry pisarz jest jak dobry kłamca, bo łączy prawdę z kłamstwem. Proporcja nie jest ustalona. Ta proporcja to talent.” Pani Izabela mnie olśniewa. Przez głowę przebiega mi tysiąc myśli. To genialne w swej prostocie. W takim dobrze zmielonym pasztecie nie sposób oddzielić mięso od całej reszty resztek…