Choć mniej trudzą się i mniej brudzą się, ale strasznie nudzą się w deszcz…”
Nuda – demon nawiedzający każdą matkę, która ma na stanie choć jedno dziecko deszczową porą. Kiedy za oknem przedwiośnie rozkwita pełną gamą deszczu, błota i wichury, upierdliwość naszych milusińskich wzrasta odwrotnie proporcjonalnie do barometru.
Wytropiłyśmy zagubiony
but lalki, dwa
szklane kamyczki Oliwki,
po których żałobę
nosiła tydzień
oraz jakieś pół kilo
kotów z kurzu.
Która z nas nie miała ochoty wyć, usłyszawszy po raz kolejny „mamo, nudzę się”? Która z nas nie chciała umknąć cichaczem, choćby na klatkę schodową, słysząc jęczące, niczym odgłosy duszy potępionej „mamo, pobaw się ze mną”? Która nie zgrzytała zębami, słysząc „mamoooooo… co robimy?” No która, pytam?
Postanowiłam pewnego pięknego…. Wróć! Postanowiłam pewnego paskudnego, deszczowego dnia, że pora przestać być taką matką. Pora zakasać rękawy, wygrzebać zasuszone, zmięte pokłady fantazji i zorganizować Zołzie jakąś super zabawę. Poświęcę mojemu dziecku czas, pobawimy się w coś fajnego, spędzimy miło dzień. Jednym słowem sielanka.
Wyciągnęłam z szafy koc i oznajmiłam mojemu marudzącemu dziecku, że dzisiaj bawimy się w Indian. Zaczęłyśmy budować wigwam, gdyż jak wszyscy wiedzą, wigwam jest podstawą egzystencji Indian. Niestety, moje dziecko nie mogło zrozumieć, że oprócz wigwamu, podstawą egzystencji Indian jest także minimalizm i zamiast skromnego tipi stanęła monstrualna chałupa z czterech koców, dwóch prześcieradeł 200/200, dwóch bluz męża, wymoszczona trzema poduszkami, na które momentalnie uwalił się Pies.
[smartads]
– Nomir będzie naszym koniem, nazwiemy go „Rącza Strzała” – wykrzyknęła zachwycona Zołza.
„Rącza Strzała” przeczuwając efekt końcowy Zołzowego zachwytu, rączo umknął do drugiego pokoju, porzucając wygodne leże z poduszek.
– Poszedł na pastwisko, niech się pasie – machnęła ręką Zołza, przenosząc swoją uwagę na mnie, co mi dobrze nie wróżyło.
– A jakie ty będziesz mieć imię kochanie? – zaćwierkałam słodko, starając się odwrócić jej uwagę od wykluwających się właśnie w jej małej główce pomysłów.
– Ja będę wodzem Wielką Stopą – powiedziała groźnie Zołza, myląc chyba Indian z Yeti – A ty będziesz Białą Twarzą.
– Bladą Twarzą – zaoponowałam.
– Może być – łaskawie przytaknęło moje dziecię – Teraz idziemy tropić.
– Kogo? – spytałam zdumiona.
– Mamo, przecież Indianie zawsze tropią – z politowaniem stwierdziła Zołza.
Snułyśmy się więc przez jakiś czas po domu, „tropiąc”. Wytropiłyśmy zagubiony but lalki, dwa szklane kamyczki Oliwki, po których żałobę nosiła tydzień oraz jakieś pół kilo kotów z kurzu. Już się zaczęłam zastanawiać, jak włączyć w nasze tropienie odkurzacz, żeby przyjemne połączyć z pożytecznym, gdy Zołza zawołała gromkim głosem: