Jak rozmowa o mleku i krowach, to Mamusia od razu zaczyna, jak to ona krowę miała, a jak doić umie (aż krowa z uciechy rogi zaciera), a ze skóry kilimek zrobi (sama zedrze i wyprawi tę skórę, krowa nawet nie skuma, że z gołym tyłkiem stoi), a z kopyt świeczniki wyrabia, a z żeber abażury, z ogona pędzle, z uszu talizmany. No i tak pitoli.
Za to pyta grzecznie:
– A czy te króliki
przez okrągły rok będą
tam… hmmm… kicać?
W zimę też?
Albo Teściowa Ulubionej zaczyna: – Mleko kozie takie zdrowe, słyszałam.
Na co rzeczona Mamusia z miejsca: – Och moja droga! Ja na kozim mleku wychowana! I sery zrobię. I twarogi. A z cycków czepki kąpielowe, a z raciczek złotą biżuterię. Ful wypas!
Te tłumoki (teściowie w domowym slangu Ulubionej) znowu słuchają, kiwają łbami jak te psy z fiata 125p i podziwiają geniusz jej rodzicielki.
Wypływa kwestia królików: – Podobno mięso takie drogocenne dla organizmu.
Na co Mamusia: – Ależ oczywiście! Bezcenne! Bezcenne! Mój tatuś w dzieciństwie hodował króliki. O! Ja to potrafię! I dogonię. I sprawię. I skórkę obciągnę! Za uszy wytargam. Paszteciku narobię. Mięska naduszę. Ze skórki arras wyplotę. Z zębów koronki. Cuda! Cudeńka!
Ulubiona ostrzegała: – Nie pitol! Po co ci to? Komu ty chcesz zaimponować? No w mordę jeża!
Teściowa – Don Chichot z Pinczy na tym starym szkapie Zygmuncie, a Ty jak ten Sanczo Pinda z Komanczy na ośle Józiu. Robisz z siebie genialną służącą.
[smartads]
Ale Mamusia nie słuchała. No i w końcu teściowa wpadła. Na pomysł. Otóż na swoim rancho chce hodować króliki. Bo one tak będą smyrgać w tej trawie, jak to pięknie. I dzieci przyjadą chętniej i w ogóle.
– No, super – pomyślała Ulubiona. – Króliki będą się w trawie parzyć. Raj dla dzieci! Syn dodatkowo na sierść uczulony.
Ale przemilczała. Za to pyta grzecznie: – A czy te króliki przez okrągły rok będą tam… hmmm… kicać? W zimę też? No, w sumie, jak byśmy poszyli im kożuszki. Czemu nie?
Teściowa się oburzyła: – Na jesień trzeba będzie zabić, zjeść w święta, a na wiosnę nowy miot!
– Uuuuuu… – pomyślała Ulubiona.
– A, przepraszam, że pytam, kto je będzie zabijał?
– Twoja matka! Ona wszystko potrafi!
Oho! Synowa o mało nie zeszła ze śmiechu. Ale nic to. Przychodzi Mamusia, więc z głupia frant, córka gratuluje jej genialnej fuchy :
– No, kochana – mówi – w związku z twoimi licznymi talentami, zostałaś mianowana rabbit killer w ubojni tłumoków na rancho!
Ta mało nie padła. A Ulubiona płynie: – Dobrze ci tak. Ostrzegałam. Będziesz teraz co jesień zasuwać po rancho i ścigać króliki. A oni (teściowie) niech ci jeszcze ring wystrugają i będą zgarniać kasę za mecze bokserskie ku uciesze wioskowych głupków! Ja mogę być sędzią. „MAAAAAMUUUUUSIAAAAA RAAAAABIIIIIIT KIILLLLLLLLLLLLEEEERRRRRRRRRR – KONTRA KRÓLLLLIIIIIIIIK MIEEEECZYYYYYSŁAAAAAAW !” I ty z toporkiem, królikowi dam moje rękawice zimowe i walcz z nim! Skórki obciągaj. Z uszu szyj breloczki. Z łapek portfele. Udka tusz w śmietanie. Paszteciki wywijaj. Lux!
Mamusia przestraszona: – Ja nie zabiję królika! Za bardzo przejmująca jestem. To mój tatuś zabijał. Ja tylko trawę dla nich zbierałam.
– Chwal się, chwal! – kpi Ulubiona. – Ile ci razy mówiłam? Dobrze ci tak.
Od kilku dni Mamusia Ulubionej żyje w permanentnym stresie. Jakby i w rozwoju się cofnęła. Raptem na wszystko reaguje, że nie wie i nie umie.
Cel osiągnięty! Uff!
ja_gasia