Po co jednak poprzestawać na jednym biegu masowym w ciągu weekendu? W niedzielę odbywał się drugi, krótszy, tylko na 5km. Niedaleko domu. Szkoda by było nie skorzystać. Po wieczornych uzgodnieniach z Wszechmogącym zadecydowaliśmy, że pojedziemy na Kępę Potocką i się bryknę, jak mnie zakwasiory z rana nie ścisną. A dzieciaki pobawią się na tamtejszym placu zabaw i poryją w piachu. W nocy Młoda dała koncert. Byłam nieprzytomna. Spałam jak kłoda po nocnej szarpaninie, synek wtulał mi się w plecy, czytaj: próbował mnie zwalić z łóżka. Wylądował u nas, bo mu wrzaski siostrzyczki przeszkadzały.
Uchylam zaspane oko, patrzę na zegarek. 8:00! O ty! Później nastąpił ciąg niecenzuralnych słów, skierowanych głównie w stronę Wszechmogącego, że mnie nie obudził, że jest niepoważny, że jak tak można? Jak mam w godzinę wyjść z domu z dziećmi? Że przecież zadecydowaliśmy, że jedziemy, że wiedział, że mi zależało. Oczywiście te słowa były zgrabnie wplecione między bluzgi siarczyste. Podobno mnie budził, ale nie reagowałam. Jeszcze nie orzekłam, czy mu wierzę. Żadnego budzenia nie zarejestrowałam. Pewnie myślał, że jak zaśpimy, to nie pojedziemy i będzie mieć spokój. Dziad jeden kudłaty. Niedoczekanie jego. Ja nie zdążę?
W dzikim pędzie ubrałam siebie, dzieciaki, dosuszyłam w suszarce ciuchy, których nie można absolutnie suszyć w suszarce i pojechaliśmy. Kolejka do rejestracji po zbóju. Ale sprawnie szło. Kolejka do TOI TOI-ów długa, zawijana, kręta. Ta średnio sprawnie szła. Dobrze, że podczas stania w niej dowiedziałam się, że zgłosiło się tyle osób, że rozbiją ten bieg na dwa i w rezultacie startuję za czterdzieści minut, bo bym znowu z pełnym pęcherzem naginała. Wysikałam się, wystartowałam, pobiegłam, dobiegłam. Zmęczenie dawało się we znaki.
Przyjemności z tego biegu nie miałam, ale satysfakcję tak. Chociaż wkurzał mnie jeden taki, na oko pięciolatek. Ruszaliśmy razem, a przybiegł jakiś kilometr przede mną! Potrafi podciąć skrzydełka. I on wcale szybko nie biegł. Truchtał sobie równiutko, miarowo. Gówniarz jeden no! Ogólnie jestem szalona. Wiem.
Tak oto opowiedziałam wam moją historię zmagań z samą sobą.
Uchylam zaspane oko, patrzę na zegarek. 8:00! O ty! Później nastąpił ciąg niecenzuralnych słów, skierowanych głównie w stronę Wszechmogącego, że mnie nie obudził, że jest niepoważny, że jak tak można? Jak mam w godzinę wyjść z domu z dziećmi? Że przecież zadecydowaliśmy, że jedziemy, że wiedział, że mi zależało. Oczywiście te słowa były zgrabnie wplecione między bluzgi siarczyste. Podobno mnie budził, ale nie reagowałam. Jeszcze nie orzekłam, czy mu wierzę. Żadnego budzenia nie zarejestrowałam. Pewnie myślał, że jak zaśpimy, to nie pojedziemy i będzie mieć spokój. Dziad jeden kudłaty. Niedoczekanie jego. Ja nie zdążę?
W dzikim pędzie ubrałam siebie, dzieciaki, dosuszyłam w suszarce ciuchy, których nie można absolutnie suszyć w suszarce i pojechaliśmy. Kolejka do rejestracji po zbóju. Ale sprawnie szło. Kolejka do TOI TOI-ów długa, zawijana, kręta. Ta średnio sprawnie szła. Dobrze, że podczas stania w niej dowiedziałam się, że zgłosiło się tyle osób, że rozbiją ten bieg na dwa i w rezultacie startuję za czterdzieści minut, bo bym znowu z pełnym pęcherzem naginała. Wysikałam się, wystartowałam, pobiegłam, dobiegłam. Zmęczenie dawało się we znaki.
Przyjemności z tego biegu nie miałam, ale satysfakcję tak. Chociaż wkurzał mnie jeden taki, na oko pięciolatek. Ruszaliśmy razem, a przybiegł jakiś kilometr przede mną! Potrafi podciąć skrzydełka. I on wcale szybko nie biegł. Truchtał sobie równiutko, miarowo. Gówniarz jeden no! Ogólnie jestem szalona. Wiem.
Tak oto opowiedziałam wam moją historię zmagań z samą sobą.
Kredk@ Pędziwiatr