Matka Polka robi wypad na zakupy

     Tak. Lepiej trafić nie mogłam. Jak zakupy, to tylko z nią, nikt nie zna tak dobrze sklepów i wyprzedaży jak Kacha! Przed nami 30 kilometrów jazdy autem. No tak! Nie miałam zamiaru obkupić się w naszej mieścinie, gdzie są trzy sklepy na krzyż, Chińczyk, lumpeks i Caymann. Chińczyk odpada z wiadomego powodu farbujących staniki bluzek, lumpek jest OK, ale chciałabym w końcu coś nowego, no a Caymann, to sklep propagujący odzież XS, w którym jak zapytasz o L to patrzą na ciebie, jak na kosmitę z planety małp. Więc cel obrany, centrum handlowe w samym środku miasta wojewódzkiego. Szukamy miejsca parkingowego, ale to nie takie łatwe. Kacha tłumaczy że jest sobota, raj dla pożeraczy okazji. O matko kochana! Czyli piękniejszego dnia na zakupy nie mogłam wybrać. Już widzę siebie, lawirującą wśród napalonych na okazje bab, wyrywających sobie łaszki z rąk, jak w filmie o pewnej zakupoholiczce! Kacha, czytając w moich myślach, mówi, że nie jest tak źle, przeceny się jeszcze nie rozpoczęły, więc nie będę musiała walczyć niczym lwica o swój wymarzony płaszczyk. Jest! Jest miejsce. Moja „biała dama” ląduje miedzy dwoma samochodami wartymi tyle, co moje piękne M4.
     Witaj świecie zakupów! Nadchodzę!


     Już na starcie witają nas migające bannery z promocjami, obniżka, okazja, gratisy. Jak się tutaj nie pogubić? Jest, mój ukochany sklep, mówię Kaśce, że tylko tutaj i wracamy, bo jak sobie tutaj nic nie kupię, to już nigdzie! Przyjaciółka wymownie puka się w czoło. Tak, tak… wiem, że mam tam nie po kolei, ale cóż, nie dla mnie ten piękny świat. Najlepiej czuję się w spożywczaku pod domem! Mój wzrok pada na kurteczkę, łapię za metkę i za głowę od razu, bo widok dwóch zer nie nastraja mnie jakoś na te zakupy. Następna i następna, to samo, a przed zerem to 1, to 2 i nawet 3! Chyba nie trafiłam dobrze. Ale nie. Nagle mój wzrok pada na ten cudny płaszcz, tak bardzo podobny do tego czerwonego, piękny odcień zieleni. Moje oczy są brązowe, więc na pewno będę w nim świetnie wyglądać. Biorę! Krzyczę i macham płaszczem w stronę Kaśki, która stoi gdzieś dalej z naręczem bluzeczek. Kacha kocha zakupy i wydawanie kasy swojego narzeczonego. Dobrze trafiła, on ma gest, a ona lekką rękę do wydawania tego gestu. Kaśka z aprobatą kiwa głową i pokazuje przymierzalnię. Bosz… ale cudeńko. Kupuję! Jeszcze w niczym chyba nie wyglądałam tak dobrze. Ale zaraz, ile to tam ma zer? Raju! Jezulku najsłodszy, przecież to rozbój w biały dzień. O nie! Przecież pochłonie to mój budżet na zakupy i jeszcze większą część moich zaskórniaków. Kaśka, patrząc na cenę, mamrocze, że ona by go wzięła. Taaa, jasne… Jak ktoś wydaje na perfumy tyle, co ja rocznie na ubranie całej rodziny, to se może kupić, czemuż by nie? Odwieszam. Na pewno będzie coś znacznie piękniejszego niż ten piękny, zielony, wymarzony.

Dodaj komentarz