6 rano, budzi mnie mój mały potworek. Dlaczego ona nigdy nie zawoła tata?? Tylko mama i mama. Proszę ślubnego, żeby do niej poszedł, a ten mi tutaj wyskakuje, że przecież mamę woła. I już mi humor zepsuł, od samego rana. A miało być tak pięknie! „Mama, mama” – staje się coraz bardziej natrętne. Idę półprzytomna i widzę, że już koniec spania. Młoda siedzi w łóżeczku rozebrana i ufajdana we własnej kupie. Ręce mi opadają normalnie i płakać mi się chce, bo ktoś to przecież posprzątać musi. A kto jak nie mama? Przecież mamę wołała, cholera jasna psia krew! Wołam tatusia, śpi, nie reaguje. Nachodzi mnie nieodparta pokusa, żeby zanieść mu te ufajdane w odchodach pościele. Normalnie powstrzymuję się w ostatniej chwili. Ciuchy namaczam w misce, młodą wsadzam do wanny i mimo jej protestów myję prysznicem. Nie będzie mnie tutaj terroryzowała swoim kąpu kąpu, bo tyłek moczyć to ona sobie może, ale wieczorem. W drzwiach staje mój ślubny znajomy, wyraźnie niezadowolony z zaistniałej sytuacji i coś mamrocze, że go obudziłam. Ja! Ja go obudziłam!? Gryzę się w język w ostatnim momencie, bo nie chcę kłótni od rana. I tak dzień z takim pięknym początkiem, przesrany będzie jak nic.
Zaraz po skończonym śniadaniu, biegnę do łazienki wytapetować się i doprowadzić do stanu używalności. Kąpiel nie wchodzi w grę oczywiście, bo zaraz ma być Kaśka, a Młoda mi jeszcze piekło zgotowała, spadając z fotela i przez całe pół godziny nie dała się wysiedlić z kolan. Siedziałam więc z marudą na kolanach, patrząc jak minuty na zegarku uciekają w zawrotnym tempie. Szkoda, że ten czas tak szybko nie leci jak małej wychodzą zęby i jest nie do zniesienia. Wtedy to się dopiero dzień wlecze, aż mam wrażenie, że wieczór nie nastanie nigdy. Za to jej dwugodzinna drzemka, zleci jak z bicza strzelił i ledwo co dam radę obrać pyry na obiad. Jak to jest z tym czasem?? Gdy moje kolana zaczynają już Młodą w tyłek parzyć, biegnę do łazienki. Wielki K zagląda, uchylając drzwi z pytaniem, czy się gdzieś wybieram. Wiedziałam! Wiedziałam, że wczoraj mnie nie słuchał. Facet! Mówię więc spokojnie, ale z małym żalem, że przecież rozmawialiśmy o tym przy wczorajszym obiedzie, że dzisiaj jadę na zakupy i takie tam różne, że mnie nie słucha itp. Zły, rzuca krótkie „acha“ i już za chwilę słyszę jak razem z Młodą łobuzują w pokoju. Nie mam wyrzutów sumienia, że tak go potraktowałam. No może jakieś malutkie, ale naprawdę tyci tyci. Może nauczy się słuchać, w co wątpię, bo to przecież facet, a dla takich słuchanie jest sztuką, której oni nie preferują.
[smartads]
Maluję oko i już jestem piękna, ha! Całuję Młodą i mówię, że mama niedługo wróci i że ma zostać z tatą. Ta w ryk, że ona też papa… Boże, nie wyjdę dzisiaj! Oddaję wyjącą ślubnemu, robię papa i lecę. No tak, cofnąć się muszę, przecież nie dałam cmoka tatuśkowi. Wracam i cmokam małża w nochal. Rzucam szybkie „kocham was” i lecę z mojego czwartego piętra, bo Kacha już strzałki puszcza, że czeka za długo. Na dole wita mnie przyjaciółka z wyraźną radością w oczach.
Zaraz po skończonym śniadaniu, biegnę do łazienki wytapetować się i doprowadzić do stanu używalności. Kąpiel nie wchodzi w grę oczywiście, bo zaraz ma być Kaśka, a Młoda mi jeszcze piekło zgotowała, spadając z fotela i przez całe pół godziny nie dała się wysiedlić z kolan. Siedziałam więc z marudą na kolanach, patrząc jak minuty na zegarku uciekają w zawrotnym tempie. Szkoda, że ten czas tak szybko nie leci jak małej wychodzą zęby i jest nie do zniesienia. Wtedy to się dopiero dzień wlecze, aż mam wrażenie, że wieczór nie nastanie nigdy. Za to jej dwugodzinna drzemka, zleci jak z bicza strzelił i ledwo co dam radę obrać pyry na obiad. Jak to jest z tym czasem?? Gdy moje kolana zaczynają już Młodą w tyłek parzyć, biegnę do łazienki. Wielki K zagląda, uchylając drzwi z pytaniem, czy się gdzieś wybieram. Wiedziałam! Wiedziałam, że wczoraj mnie nie słuchał. Facet! Mówię więc spokojnie, ale z małym żalem, że przecież rozmawialiśmy o tym przy wczorajszym obiedzie, że dzisiaj jadę na zakupy i takie tam różne, że mnie nie słucha itp. Zły, rzuca krótkie „acha“ i już za chwilę słyszę jak razem z Młodą łobuzują w pokoju. Nie mam wyrzutów sumienia, że tak go potraktowałam. No może jakieś malutkie, ale naprawdę tyci tyci. Może nauczy się słuchać, w co wątpię, bo to przecież facet, a dla takich słuchanie jest sztuką, której oni nie preferują.
[smartads]
Maluję oko i już jestem piękna, ha! Całuję Młodą i mówię, że mama niedługo wróci i że ma zostać z tatą. Ta w ryk, że ona też papa… Boże, nie wyjdę dzisiaj! Oddaję wyjącą ślubnemu, robię papa i lecę. No tak, cofnąć się muszę, przecież nie dałam cmoka tatuśkowi. Wracam i cmokam małża w nochal. Rzucam szybkie „kocham was” i lecę z mojego czwartego piętra, bo Kacha już strzałki puszcza, że czeka za długo. Na dole wita mnie przyjaciółka z wyraźną radością w oczach.