Opowieść wigilijna

     Rano wsadzili mnie w gips i powieźli na USG. Z nerkami było jednak wszystko w porządku i mogłam wracać do domu.
– I jak? lepiej się pani czuje? – zapytała pielęgniarka częstując mnie przeciwbólowymi. – Pani chłopcy czekają pod drzwiami. Mam poprosić?
Nim zdążyłam odpowiedzieć, Piotruś już siedział u mnie na łóżku majtając nogami. Za nim wszedł Adam.
– To jak, zbieramy się? Dasz radę się ubrać?
Patrzył na mnie z uśmiechem, a jego wzrok powędrował w okolice moich piersi. Byłam chyba nie do końca obudzona. Nagle dotarło do mnie, że jestem nieumyta, nieuczesana i że mam całkiem spory dekolt w tej szpitalnej piżamce.
– Zaraz będę gotowa. Poczekajcie na zewnątrz – orzekłam.
     Ubierałam się w popłochu. Góra OK. Ale jak mam się ubrać od dołu? Założyłam figi i stanęłam niezdecydowana. Dziękowałam sobie w myślach, że akurat założyłam spódnicę, ale gdy doszło do butów, to założyłam jeden, drugi trzymałam w ręku. Zawołałam, że jestem gotowa. Obydwaj wybuchli śmiechem. Wyglądałam przezabawnie z jedną nogą w eleganckim botku na szpilce, a drugą w gipsie ubranym w grube rajstopy z ażurowym wzorem rozciągniętym do granic możliwości. Też się roześmiałam. Adam wyciągnął z torby męski adidas. Byłam uratowana. Poczłapałam z nimi do samochodu. Pojechaliśmy do mnie. Z ulgą zdjęłam buty nie do pary i usiadłam na sofie.

[smartads]
– Załóż kapcie – polecił Adam. Zupełnie jakbym słyszała moją mamę.
– Nie mam – przyznałam się.
Przykrył mnie więc kocem.
– Jestem głodny – oznajmił Piotruś.
Wymyśliłam, że pojadę na fotelu biurowym na kółkach do kuchni i jakoś będę gospodarzyć. Zrobiliśmy jajecznicę. Najedzeni zasiedliśmy do herbaty i oglądania bajek, które wyprosił Piotruś.
– Dziękuję za transport i opiekę. Mam szczęście, bo zaopiekował się mną prawdziwy Mikołaj – zażartowałam.
Mój wybawca zmieszał się z lekka. Coś pomruczał o obietnicy i zaczął zbierać się do wyjścia.
Gdy poszli, zebrałam się w sobie i zadzwoniłam do pracy. Poinformowałam o zwichniętej nodze oraz o tym, że przyjdę do pracy dopiero po nowym roku. Potem z telefonem na kolanach zbierałam siły, żeby zadzwonić do rodziców. Chciałam powiedzieć im, że nie przyjadę, bo nie mam jak. Z jednej strony nawet się ucieszyłam, ale z drugiej… Co ja tu będę robić sama przez tyle czasu? Z głębokim westchnieniem wykręciłam numer. Odebrała mama. Jakoś wyrecytowałam wyrok, a mama, jak to mama, zmartwiła się. Gdy skończyłam z nią rozmawiać, zauważyłam, że w pokoju jest Piotruś.
– Co ty tu robisz?
– Pukałem ale pani nie słyszała – zmieszał się. – Zapomniałem mojego przyjaciela. Chciałbym mieć prawdziwego pieska. Ale tata powiedział, że najpierw muszę nauczyć się opiekować tym pluszowym.
Dopiero teraz zauważyłam pluszowego pieska, który leżał na fotelu.
– Dlaczego nie pojedzie pani do mamy? Ja to bym chciał… ale nie ma możliwości pojechać do nieba, prawda?
Zamurowało mnie. Spojrzałam na niego pytająco.
– No bo moja mama jest w niebie – kontynuował. – Ja jej nigdy nie widziałem, tylko na zdjęciu.
Smutny spuścił głowę. Nie wiedziałam, co zrobić. Przytuliłam go tylko do siebie i zapewniłam, że jeśli tylko będzie chciał, to może mnie zawsze odwiedzić, a ja na pewno się ucieszę. Uśmiechnął się i pobiegł, krzycząc już zza drzwi, że musi lecieć, bo tata czeka na dole. Pokuśtykałam zamknąć drzwi, po czym szybko zasnęłam, doczłapawszy do łóżka.

Dodaj komentarz