Opowieść wigilijna

     Poszedł. Popatrzyłam na Piotrusia.
– Twój tata to Święty Mikołaj? – zapytałam cokolwiek głupio.
Piotruś z zapałem pokiwał głową.
– On pomaga Świętemu Mikołajowi – powiedział przejęty. – Bo wie pani… – ściszył głos do szeptu i powiedział mi do ucha – on umówił się z Mikołajem, że pomoże biednym dzieciom.
Ale jak? – zapytałam również szeptem.
– On ma dwa worki. W jednym są prezenty ze słodyczami dla bogatych dzieci, a w drugim ma zabawki dla dzieci, które są biedne. Bo prawdziwy Mikołaj powiedział, żeby było sprawiedliwie, to niech daje prezenty dla wszystkich dzieci. Tata pozwolił mi wybrać zabawki. To tak, jakbym też był pomocnikiem Mikołaja. Prawda?
– Pewnie, że tak – przytaknęłam i pomyślałam, że to bardzo wrażliwe dziecko.
– Ale niech pani pamięta, że nie może pani zdradzić naszej tajemnicy – dodał i zapytał: – A jak ma pani na imię?
– Ewa.
– A mój tata to Adam. To wy jesteście jak pierwsi ludzie na ziemi – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Uśmiałam się.
– Idzie tata! W mgnieniu oka zerwał się z ławki i wylądował w ramionach całkiem przystojnego faceta. Już bez wielkiego czerwonego brzucha i białej brody.
Patrzyłam jak idą w moim kierunku. Mały coś tłumaczył, a ojciec uśmiechał się i kiwał głową.
– Zabieramy panią do szpitala. Jak noga? – zapytał tata Piotrusia.
– Boli – powiedziałam – ale nie chciałbym robić kłopotu. Proszę tylko pożyczyć mi telefon. Zadzwonię po taksówkę i dojadę do szpitala. Piotruś się tyle na pana naczekał. Na pewno chciałby wrócić jak najszybciej do domu do swojej mamy.
Jakiś cień przemknął po twarzy ojca Piotrusia.
– Nie możemy tak pani zostawić. Jak pani dojdzie do tej taksówki, skoro ma pani złamany nie tylko obcas, ale pewnie i nogę?
Zamknęłam buzię w niemym proteście, bo w sumie miał rację.
– Poczekajcie, podjadę pod wejście samochodem. Piotruś wyglądaj, jak mnie zobaczysz, to przyjdź.
– Dobra – powiedział Piotruś.
     Za chwilę pobiegł do auta, a jego ojciec wrócił po mnie. Próbowałam wstać i zrobić krok, zanim dotarł do ławki. Łzy znów trysnęły mi z oczu, o mały włos a znów wylądowałabym na ziemi, gdyby nie refleks taty Piotrusia. Bez zbędnych ceregieli wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu. Nawet nie zdążyłam zaprotestować.

[smartads]
     W szpitalu okazało się, że to jednak nie złamanie a zwichnięcie II stopnia. Ale że mocno huknęłam na pupę i bardzo mnie bolało na wysokości nerek, ustawili mnie na USG na rano. Dostałam szpitalną piżamkę i zawieziono mnie na salę, gdzie zaserwowali mi okłady na staw skokowy, by pozbyć się krwiaka. Rano mieli mi założyć gips. Zastanawiałam się, co robić dalej, gdy ktoś uchylił drzwi. Piotruś wpadł jak burza i od razu zapytał:
– Jak się pani czuje?
– Przeżyję – westchnęłam.
Po chwili pojawił się jego tata.
– Jestem Adam – przedstawił się.
– Ewa.
– Wiem – uśmiechnął się – Piotruś już mi powiedział. Lekarz mówił, że mamy przyjechać jutro panią odebrać i zadbać, żeby się pani nie przemęczała.
– Bardzo wam obu dziękuję, ale ja nie mogę was wykorzystywać – zaprotestowałam – Jest mi już wystarczająco głupio.
Oczy Adama błysnęły tak, jak błyszczały Piotrusiowi za każdym razem, gdy coś wymyślił. Rany, ale oni do siebie są podobni.
– Obiecałem Piotrusiowi – powiedział.
– Tak, tak, tak!- Piotruś aż podskakiwał z radości. – Zawieziemy panią do domu jutro. Proszę, proszę się zgodzić.
– Dobrze – westchnęłam – ale pod warunkiem, że pozwolicie mi się jakoś odwdzięczyć.
     Przyszła pielęgniarka i zaaplikowała mi leki przeciwbólowe. Chyba też coś na sen, bo nawet nie zdążyłam się pożegnać i odpłynęłam w objęcia Morfeusza. Zobaczyłam jeszcze tylko dwie kiwające się zgodnie głowy z szerokimi uśmiechami. Co za zwariowany wieczór…

Dodaj komentarz