Popatrzył na mnie z naganą w oczach. A poza tym to pani płakała, a kobiety nie można zostawić bez pomocy, jak płacze. Po to są mężczyźni – dodał z powagą.
– No tak – uśmiechnęłam się – masz mądrego tatę.
Postanowiłam poszukać telefonu i zadzwonić do kogoś, żeby mnie podwiózł do szpitala. Z nogą nie było zbyt dobrze. Poza tym złamałam obcas i nie bardzo mogłabym gdziekolwiek pójść, nawet jakby mnie nie bolało. Niestety telefon przepadł. Mały spojrzał na mnie rezolutnie i postanowił poszukać przed galerią. Pewnie wypadł mi z torby, jak się przewróciłam. Włożył czapkę, zawiązał szalik i ruszył na dwór.
– Tylko gdyby szukał mnie tata, to mu powiedz, że zaraz wrócę. Żeby się nie martwił. Bo o siódmej miałem czekać na ławce tu w tym miejscu.
– Poczekaj… – zawołałam, ale już nie usłyszał.
Nie chciałam, żeby wychodził. Bałam się, że mogłoby mu się coś stać. Wychyliłam się, aby patrzeć na niego. W myślach podziękowałam za światełka świąteczne, bo dzięki nim mogłam obserwować mojego małego wybawcę. Gdzieś w tle usłyszałam męski głos wołający „Piotruś, Piotruś.”
– Czy widziała pani małego chłopca? Ma osiem lat. Miał tu na mnie czekać. – wypytywał przechodniów. – A pani?
Odwróciłam głowę i o mało nie spadłam z ławki. Na wysokości oczu zobaczyłam tylko duży czerwony brzuch Mikołaja. Rany boskie! Nawet teraz święta mnie prześladują? Kto to pytał? Gdzie jest właściciel tego miłego męskiego barytonu? Rozglądałam się gorączkowo.
– Widziała pani chłopca? – usłyszałam.
Zadarłam głowę do góry. Dojrzałam długą, białą brodę, czerwoną czapkę Mikołaja i niespokojne niebieskie oczy. Otworzyłam usta ze zdumienia i… nie mogłam wydobyć głosu. W końcu wydukałam:
– Pan jest tatą Piotrusia?
– Tak. Widziała go Pani?
– Piotruś mi pomógł, a teraz jest na zewnątrz, szuka mojego telefonu, bo muszę się dostać do szpitala – zaczęłam tłumaczyć chaotycznie. – On jest taki samodzielny i zanim powie, to już poleci. Nie zdążyłam go zatrzymać, ale cały czas patrzyłam na niego.
Przeklęty rumieniec. Znów poczułam, że się czerwienię.
– Dziękuję. Powiedział Święty Mikołaj i pobiegł na dwór.
– Zupełnie jak syn – pomyślałam.
[smartads]
Nie minęła długa chwila, gdy wrócili obaj.
– Piotruś już mi wszystko opowiedział – odezwał się tata. – Pani telefonu nie ma niestety. Pewnie już zmienił właściciela. Poczekajcie tu oboje. Przebiorę się i wracam.
Obydwoje pokiwaliśmy zgodnie głowami.
– No tak – uśmiechnęłam się – masz mądrego tatę.
Postanowiłam poszukać telefonu i zadzwonić do kogoś, żeby mnie podwiózł do szpitala. Z nogą nie było zbyt dobrze. Poza tym złamałam obcas i nie bardzo mogłabym gdziekolwiek pójść, nawet jakby mnie nie bolało. Niestety telefon przepadł. Mały spojrzał na mnie rezolutnie i postanowił poszukać przed galerią. Pewnie wypadł mi z torby, jak się przewróciłam. Włożył czapkę, zawiązał szalik i ruszył na dwór.
– Tylko gdyby szukał mnie tata, to mu powiedz, że zaraz wrócę. Żeby się nie martwił. Bo o siódmej miałem czekać na ławce tu w tym miejscu.
– Poczekaj… – zawołałam, ale już nie usłyszał.
Nie chciałam, żeby wychodził. Bałam się, że mogłoby mu się coś stać. Wychyliłam się, aby patrzeć na niego. W myślach podziękowałam za światełka świąteczne, bo dzięki nim mogłam obserwować mojego małego wybawcę. Gdzieś w tle usłyszałam męski głos wołający „Piotruś, Piotruś.”
– Czy widziała pani małego chłopca? Ma osiem lat. Miał tu na mnie czekać. – wypytywał przechodniów. – A pani?
Odwróciłam głowę i o mało nie spadłam z ławki. Na wysokości oczu zobaczyłam tylko duży czerwony brzuch Mikołaja. Rany boskie! Nawet teraz święta mnie prześladują? Kto to pytał? Gdzie jest właściciel tego miłego męskiego barytonu? Rozglądałam się gorączkowo.
– Widziała pani chłopca? – usłyszałam.
Zadarłam głowę do góry. Dojrzałam długą, białą brodę, czerwoną czapkę Mikołaja i niespokojne niebieskie oczy. Otworzyłam usta ze zdumienia i… nie mogłam wydobyć głosu. W końcu wydukałam:
– Pan jest tatą Piotrusia?
– Tak. Widziała go Pani?
– Piotruś mi pomógł, a teraz jest na zewnątrz, szuka mojego telefonu, bo muszę się dostać do szpitala – zaczęłam tłumaczyć chaotycznie. – On jest taki samodzielny i zanim powie, to już poleci. Nie zdążyłam go zatrzymać, ale cały czas patrzyłam na niego.
Przeklęty rumieniec. Znów poczułam, że się czerwienię.
– Dziękuję. Powiedział Święty Mikołaj i pobiegł na dwór.
– Zupełnie jak syn – pomyślałam.
[smartads]
Nie minęła długa chwila, gdy wrócili obaj.
– Piotruś już mi wszystko opowiedział – odezwał się tata. – Pani telefonu nie ma niestety. Pewnie już zmienił właściciela. Poczekajcie tu oboje. Przebiorę się i wracam.
Obydwoje pokiwaliśmy zgodnie głowami.