I wtedy właśnie, jak nadszedł TEN dzień wielkiego wyjścia, uprosiłam Wszechmogącego, żeby zabrał dzieci i pojechał do dziadków, żebym mogła się na spokojnie poszykować. Poniosło mnie na tyle, że nawet paznokcie pomalowałam i nogi wydepilowałam (nie to, że w niewydepilowanych chodzę, ale akurat wtedy im się należało). Po dniu bez dzieci, wypoczęta i zrelaksowana, odpacykowana jak ta lala, jasne rajtki, kozaczki, króciutka spódniczka, wypachniona wyruszyłam w MIASTO. Nadmieniać chyba nie muszę, że byłam, a w zasadzie byłyśmy, spóźnione już na dzień dobry jakieś pół godzinki, bo dzieci postanowiły walnąć po jednym koncercie i po półtorej histerii, żeby za różowo nie było. Jechałam z Czarną, która sypia u mnie jak na podyplomowe przyjeżdża. Postanowiła sobie dziewczyna bardziej dosłownie czasy studenckie poprzypominać. A jeszcze miałyśmy po drodze zgarnąć Stypendystkę. Nie mniej kto by się przejmował jakąś godzinką spóźnienia, jak cała szalona noc przed nami. Zapakowałyśmy się z Czarną do auta i już mamy ruszać, ale kurde, jak Stypendystka z tyłu usiądzie, jak tam dwa fotele dziecięce i mnóstwo zabawek pomiędzy nimi. Hmmm. Trzeba wymontować fotel. No dobra, idę po wściekłego Wszechmogącego, któremu obudziłam już przysypiające dzieci, bo nie kumałam jak wyjąć ten fotel. Ale też postanawiam się nie zrażać jego wściekłością. W końcu taaaaki miły wieczór i noc przede mną.
[smartads]
Ruszamy z Czarną. Niedaleko od domu – łup! Mega wielka dziura. Czułam, ze nic dobrego z tego nie będzie. Tym bardziej, że wjechałam w nią kołem, w którym od tygodnia jest bardzo mało powietrza, bo zeszło jakoś i nie miał kto, ani kiedy uzupełnić. Jednak chyba się udało. Nic się nie dzieje. Jedziemy dalej, zgarniamy Stypendystkę, kierujemy się do KLUBU. W połowie drogi powietrze z koła jednak postanowiło zejść do końca. Staję i oznajmiam, mamy flaka. Wychodzimy, oceniamy fachowym okiem. No jest flak po zbóju. Nie zrażam się. W końcu nie raz koło zmieniałam. Jakaś lewa nie jestem. Oczywiście Czarna ze Stypendystką zdziwione, że po Assisstance nie dzwonię. Jaki Assisstance? Assisstance to ja miałam może jakieś pięć lat temu, jak auto było nowe. Nie mam kasy na głupoty, mam dwoje dzieci do wykarmienia i dwie zdrowe ręce. Sama koło sobie zmieniam. O tyle o ile koło zapasowe znalazłam szybko i bez zbędnych ceregieli wyszarpałam je z bagażnika, brudząc sobie tylko trochę kurtkę, o tyle z kluczem i lewarkiem już mi tak łatwo nie poszło. Nie mogłam sobie przypomnieć w jakiej to magicznej skrytce są ukryte. Z czasem po rozmontowaniu całego bagażnika udało się namierzyć stosowny sprzęt. Zatem czas wziąć się do roboty. Czarna ze Stypendystką postanowiły sobie wykorzystać sytuację i puścić dymka, skoro już muszą stać na chodniku. Ja klęłam, że nie mam w aucie żadnych roboczych rękawiczek i mój manicure szlag zaraz trafi. Wsadziłam w odpowiednie rynienki podnośnik, ale kręcenie szło opornie. Stypendystka się przejęła i żeby nie być posądzoną, że nic nie robi postanowiła pomóc pokręcić. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że nie możemy auta podnosić na razie, póki śrub w kole nie poluzuję. Zatem opuściłyśmy go z powrotem i dawaj wsadzam klucz w śrubę, staję na nim, nic, ani drgnie. Swoje ważę. Rajstopy moje piękne jasne z delikatnymi wzorkami, są już czarne na kolanach, manicure w rozsypce, ręce czarne po łokcie. Zaczyna mnie trafiać szlag. Skaczę po tym kluczu. Nic.
[smartads]
Ruszamy z Czarną. Niedaleko od domu – łup! Mega wielka dziura. Czułam, ze nic dobrego z tego nie będzie. Tym bardziej, że wjechałam w nią kołem, w którym od tygodnia jest bardzo mało powietrza, bo zeszło jakoś i nie miał kto, ani kiedy uzupełnić. Jednak chyba się udało. Nic się nie dzieje. Jedziemy dalej, zgarniamy Stypendystkę, kierujemy się do KLUBU. W połowie drogi powietrze z koła jednak postanowiło zejść do końca. Staję i oznajmiam, mamy flaka. Wychodzimy, oceniamy fachowym okiem. No jest flak po zbóju. Nie zrażam się. W końcu nie raz koło zmieniałam. Jakaś lewa nie jestem. Oczywiście Czarna ze Stypendystką zdziwione, że po Assisstance nie dzwonię. Jaki Assisstance? Assisstance to ja miałam może jakieś pięć lat temu, jak auto było nowe. Nie mam kasy na głupoty, mam dwoje dzieci do wykarmienia i dwie zdrowe ręce. Sama koło sobie zmieniam. O tyle o ile koło zapasowe znalazłam szybko i bez zbędnych ceregieli wyszarpałam je z bagażnika, brudząc sobie tylko trochę kurtkę, o tyle z kluczem i lewarkiem już mi tak łatwo nie poszło. Nie mogłam sobie przypomnieć w jakiej to magicznej skrytce są ukryte. Z czasem po rozmontowaniu całego bagażnika udało się namierzyć stosowny sprzęt. Zatem czas wziąć się do roboty. Czarna ze Stypendystką postanowiły sobie wykorzystać sytuację i puścić dymka, skoro już muszą stać na chodniku. Ja klęłam, że nie mam w aucie żadnych roboczych rękawiczek i mój manicure szlag zaraz trafi. Wsadziłam w odpowiednie rynienki podnośnik, ale kręcenie szło opornie. Stypendystka się przejęła i żeby nie być posądzoną, że nic nie robi postanowiła pomóc pokręcić. Wtedy uzmysłowiłam sobie, że nie możemy auta podnosić na razie, póki śrub w kole nie poluzuję. Zatem opuściłyśmy go z powrotem i dawaj wsadzam klucz w śrubę, staję na nim, nic, ani drgnie. Swoje ważę. Rajstopy moje piękne jasne z delikatnymi wzorkami, są już czarne na kolanach, manicure w rozsypce, ręce czarne po łokcie. Zaczyna mnie trafiać szlag. Skaczę po tym kluczu. Nic.