Lejdisy przypatrują mi się podejrzanie, ale skoro nie napadam nikogo w celu pochłonięcia jego kanapek schodzimy do Kuźnic. Busem jedziemy na Krupówki. Znowu chce mi się jeść. Musimy zrobić zakupy, więc mój głód nie wzbudza zainteresowania. Kupuję kilogram parówek. Czuję, że nie wytrzymam do pensjonatu. Zaczynam jeść zimne parówki na Krupówkach. Turyści przyglądają mi się dziwnie. Szalona i Basia mówią, że idą kupić jeszcze kilka rzeczy. Siedzę z Blondyną. W ciągu 20 minut udaje mi się pochłonąć cały kilogram parówek i zapić 2 litrami coli. Wracają Lejdisy. Szalona i Basia dają mi pudełko z testem ciążowym i każą czytać. Śmieję się do rozpuku, myśląc, że to kolejny szalony pomysł Lejdisów. Z tej uciechy mówię, że idę do McDonalda nasikać w odpowiednie miejsce na teście ciążowym. Dobry humor mnie nie odstępuje. Nigdy testu nie robiłam, będzie zabawa. Ja do łazienki, wariatki za mną. Robię test ciążowy i nabijam się z dziewczyn i ich nienormalnego pomysłu o ciąży. Wychodzę z posikaną tekturką w ręce i pokazuję. Śmiejemy się we cztery i wychodzimy. Blondyna patrzy na test i pyta… co znaczą dwie kreski? Brak ciąży, oczywiście! Blondyna sprawdza w instrukcji i mówi, że dwie kreski to ciąża. We trzy nabijamy się z naszej przyszłej pani prawnik i jej czytania ze zrozumieniem. Czytamy na głos. Blondyna ma rację…
Robi mi się słabo. Dostaję mega kopa, biegnę do apteki i kupuję kolejne 4 testy. Wracamy do Mc’a i sikam na te papierki. Na trzeci brakuje mi już siusiek, więc Basia biegnie po colę, żebym zrobiła jeszcze te dwa. Cztery z dwoma kreskami, ostatni z jedną. I tego będę się trzymać! Ja w ciąży? Niemożliwe.
[smartads]
Wracamy do pensjonatu. W kolejnych dniach czuję się lepiej, więc zaliczamy Orlą, Świnicę i Kasprowy, tylko męczę się okrutnie. Dziewczyny nie narzucają szybkiego tempa, więc jakoś wyrabiam.
Niedziela wieczór. Wracamy do domu. Tydzień szybko minął. Jutro rano wizyta u ginekolożki po receptę na pigułki anty.
Wizyta, jak zawsze, w środku nocy (9 rano to nie jest pora na wizyty lekarskie), ale tylko tę godzinę Pani doktor miała wolną, a ja już dziś muszę zacząć następne opakowanie tabletek. Kontrolne badanie USG. Konsternacja na twarzy lekarki nie wróży niczego dobrego. Pyta o ostatnią miesiączkę. Była 5 tygodni temu. Słowa „jest pani w ciąży” wgniatają mnie w fotel. Cholera jasna! Jak to możliwe? Kiedy? Jak? Pytam chyba z 20 minut. Dochodzimy do punktu, kiedy mogło dojść do zapłodnienia. Łączenie tabletek anty i antybiotyku dało efekt – ciąża.
Jak ja powiem rodzicom i K.? Co ze studiami? Siedzę w parku i ryczę. To przecież nie możliwe! Nie ja. Ja nie chcę! Piszę SMS-a do K.: „będziesz tatą”. Oddzwania od razu. „Wiem. Bardzo się cieszę. Kocham cię!” Wcale nie pomaga. Dzwonię do mamy i proszę, żeby się ze mną spotkała. Umawiamy się na kawę. Pokazuję kartę ciąży. Mama w szoku, pyta tylko „co chcesz dalej zrobić?”. Znowu wyję, nie wiem czego chcę. Plany wychowania fizycznego na AWF-ie legły w gruzach.
Mam mętlik w głowie. Poza małymi objawami ciąży – zachciankami i dużą ilością snu – nic ciążowego mnie nie męczy. Wszyscy się cieszą, poza mną. K. mówi swoim rodzicom. Ci nie mogą przeboleć, że jak to, dziecko bez ślubu? „Musicie się pobrać!” Nic z tego! Ślubu nie będzie. Jeszcze mi kolejnego problemu brakuje. Szukam studiów zaocznych. Postanowione. Zamieszkamy 300 km od rodziców, w miejscu, gdzie K. ma pracę i gdzie na noc zwija się asfalt. Innymi słowy „koniec świata”.
Robi mi się słabo. Dostaję mega kopa, biegnę do apteki i kupuję kolejne 4 testy. Wracamy do Mc’a i sikam na te papierki. Na trzeci brakuje mi już siusiek, więc Basia biegnie po colę, żebym zrobiła jeszcze te dwa. Cztery z dwoma kreskami, ostatni z jedną. I tego będę się trzymać! Ja w ciąży? Niemożliwe.
[smartads]
Wracamy do pensjonatu. W kolejnych dniach czuję się lepiej, więc zaliczamy Orlą, Świnicę i Kasprowy, tylko męczę się okrutnie. Dziewczyny nie narzucają szybkiego tempa, więc jakoś wyrabiam.
Niedziela wieczór. Wracamy do domu. Tydzień szybko minął. Jutro rano wizyta u ginekolożki po receptę na pigułki anty.
Wizyta, jak zawsze, w środku nocy (9 rano to nie jest pora na wizyty lekarskie), ale tylko tę godzinę Pani doktor miała wolną, a ja już dziś muszę zacząć następne opakowanie tabletek. Kontrolne badanie USG. Konsternacja na twarzy lekarki nie wróży niczego dobrego. Pyta o ostatnią miesiączkę. Była 5 tygodni temu. Słowa „jest pani w ciąży” wgniatają mnie w fotel. Cholera jasna! Jak to możliwe? Kiedy? Jak? Pytam chyba z 20 minut. Dochodzimy do punktu, kiedy mogło dojść do zapłodnienia. Łączenie tabletek anty i antybiotyku dało efekt – ciąża.
Jak ja powiem rodzicom i K.? Co ze studiami? Siedzę w parku i ryczę. To przecież nie możliwe! Nie ja. Ja nie chcę! Piszę SMS-a do K.: „będziesz tatą”. Oddzwania od razu. „Wiem. Bardzo się cieszę. Kocham cię!” Wcale nie pomaga. Dzwonię do mamy i proszę, żeby się ze mną spotkała. Umawiamy się na kawę. Pokazuję kartę ciąży. Mama w szoku, pyta tylko „co chcesz dalej zrobić?”. Znowu wyję, nie wiem czego chcę. Plany wychowania fizycznego na AWF-ie legły w gruzach.
Mam mętlik w głowie. Poza małymi objawami ciąży – zachciankami i dużą ilością snu – nic ciążowego mnie nie męczy. Wszyscy się cieszą, poza mną. K. mówi swoim rodzicom. Ci nie mogą przeboleć, że jak to, dziecko bez ślubu? „Musicie się pobrać!” Nic z tego! Ślubu nie będzie. Jeszcze mi kolejnego problemu brakuje. Szukam studiów zaocznych. Postanowione. Zamieszkamy 300 km od rodziców, w miejscu, gdzie K. ma pracę i gdzie na noc zwija się asfalt. Innymi słowy „koniec świata”.