Wspominki szalonej matki – część I

     I po maturze. Teraz już tylko czekamy na wyniki. Zdana? Niezdana? Nieważne. Jutro jedziemy z Lejdisami w Tatry. W końcu za calutki rok czekania należy się nam. Z lubością pakuję sprzęt w plecak i… zapominam o spóźniającym się tydzień okresie. Nic nie zepsuje tego wyjazdu.
     Godzina 4:00 nad ranem nie jest wymarzoną porą na pobudkę. Wstawanie ostatnio jest coraz trudniejsze (to chyba z lenistwa). Dworzec PKP o tej porze śpi. Biegniemy na pociąg. Jak zawsze ledwo zdążyłyśmy, nie ma co zmieniać tradycji wyjazdowej.
     Zakopane. Wysiadamy na dworcu i idziemy do pensjonatu, po drodze czuję jedzenie. Wszędzie jedzenie! Nie mogę się powstrzymać – kupuję gyros, chociaż nigdy za nimi nie przepadałam. Dziwne…

Nie jest to wymarzony czas
na ciążę ani na poród.
Brakuje mi treningów,
wyjazdów w góry.
Koło nosa przeszła mi
wyprawa na Kaukaz
i szkolenie z zakresu
nurkowania. Jestem zła,
ta ciąża więcej
zabiera niż daje.

     Dziś już na szlak nie pójdziemy, więc przebieramy się w pokojach i idziemy na Krupówki. Oczywiście musi być grzane wino i moskale. Znowu jestem głodna. Lejdisy śmieją się z mojego apetytu, nigdy nie miałam go za dużego, więc to jakaś odmiana. Najedzone wracamy do pensjonatu. Rano pobudka i idziemy na Giewont.
     Dziewczyny budzą mnie ponad 40 minut, nie potrafię się podnieść, to chyba ten grzaniec tak mnie dobił. Zbieram się bardzo długo i dziękuję Blondynie za wzięcie prostownicy do włosów. Swoją drogą, kto zabiera w góry prostownicę??? Plus taki, że nie będę straszyć na szlaku.
     Bus do Kuźnic i ruszamy na szlak. Idzie mi się ciężko, chociaż kondycję mam najlepszą z naszej czwórki. 6 treningów w tygodniu siatkówki i jujitsu do tej pory dawały pożądany efekt.

[smartads]
     Uff, schronisko na Kondratowej. Wody i jeść! Znowu jestem głodna, to zaczyna być dziwne. Wchodzimy do schroniska, żebym mogła coś zamówić. Zagroziłam, że nie idę dalej dopóki nie zjem czegoś dobrego. Czuję jajecznicę – mymmm pachnie pysznie. Muszę ją zjeść, już, zaraz! Zamawiam, a uroczy szef schroniska mówi, że to były ostanie jajka i więcej nie ma. Jajecznica trafia do turysty siedzącego przy oknie. Zaczynam ryczeć. Łzy jak grochy leją mi się po policzkach (wariactwo!), bo nie dostanę tej cholernej jajecznicy, a ja muszę ją zjeść, już, teraz, zaraz! Mam ochotę pogryźć gościa, który patrzy na mnie i jest posiadaczem MOJEJ jajecznicy! Lejdisy stoją w osłupieniu, patrząc to na mnie, to na typa z jajecznicą. Szalona nie wytrzymuje napięcia. Informuje gościa, że jestem w ciąży i to, co wyprawiam to objawy ciąży i naprawdę muszę zjeść choć trochę tej jajecznicy. Kocham ją za talent do wymyślania na szybko dziwnych argumentów. Właściciel jajecznicy patrzy na moją zaryczaną twarz (chyba rzeczywiście wyglądam nie ciekawie) i prosi o drugi talerz. Mam ochotę go wyściskać. Zjadam pół jajecznicy, płacę uczynnemu turyście i czuję się jak młody bóg. Mogę poprowadzić dziewczyny dalej. Na szczycie dziękuję Szalonej za dobry blef. Patrzy na mnie i oznajmia, że po zejściu na dół idziemy kupić test ciążowy, bo to, co się ze mną dzieje, wygląda jej na ciążę. Prawie spadłam ze szczytu, tak się uśmiałam. Ja i ciąża… Rozmnażanie to ja akurat mam opanowane. Matura z biologii w końcu zdana.

Dodaj komentarz