Przeciwwskazania każdy zna:
Pies oprócz kaszy żąda mięsa,
Pies po śmietnikach się wałęsa.
Pies, nim dorośnie, gryzie wszystko,
Pies – to zarazków jest siedlisko…”
No właśnie… po co właściwie trzymać psa? Same z nim kłopoty. Rano trzeba gnać na spacer, bo choć leje i wieje, choć zawierucha i mróz syberyjski, pies przebiera łapami, bo on MUSI! JUŻ, NATYCHMIAST!!! Więc zakładając prawy but na lewą nogę, a na głowę czapkę Zołzy, gnam z nim przez zaspy. Byle do lata… Latem jest przyjemniej, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, ciekają się suki… (trzeba chyba wreszcie Gamonia wykastrować).
Oprócz umożliwienia mu załatwiania elementarnych potrzeb fizjologicznych, należy jeszcze go karmić. Pół biedy, jak bestia niewybredna i wciąga wszystko. Gorzej jak z pupila piesek francuski i większość produktów w ząbki kole. W moim domu panuje jednak zasada – nie chcesz, nie jedz, więc miejsca na fumy nie ma. Tym bardziej, że konkurencja do miski jest. Niby Zołza inne przysmaki preferuje, ale przecież nigdy nic nie wiadomo, lepiej więc zjeść wszystko, w końcu najlepszy schowek na świecie, to własny żołądek.
Wczoraj był znowu
„ten dzień”.
Uzbroiwszy się w cierpliwość,
słuchałam grzecznie wywodu,
któremu to również
przysłuchiwała się Zołza.
Pies czasami też choruje. Mój na szczęście niezbyt często, ale szczepionki, odrobaczenia i inne drobne zabiegi, lub porady weterynaryjne tanie nie są, więc znowu mamy wydatek. A zatarganie Gamonia do gabinetu kosztuje mnie więcej wysiłku i stresu, niż wypchnięcie Zołzy na świat.
Po co więc trzymać psa? Moja teściowa od sześciu lat – tyle mamy psa – próbuje rozwikłać tę ogromną zagadkę. Nie ma odwiedzin bez jej jęczenia: „Po co wam ten pies? Tyle pieniędzy was kosztuje, karma taka droga, ja wolałabym kupić sobie za te pieniądze coś do domu…” itd. itp. Przez pierwsze lata próbowałam tłumaczyć, po co nam pies, że w domu jest milej z psem, że dziecko się lepiej ze zwierzętami wychowuje…
„Dziecko z psem? Przecież pies ma w ślinie jad!”
Po powyższym dałam sobie spokój i pogodziłam się z tym, że od czasu do czasu muszę wysłuchać narzekania pt.: „po co wam ten pies”.
[smartads]
Wczoraj był znowu „ten dzień”. Uzbroiwszy się w cierpliwość, słuchałam grzecznie wywodu, któremu to również przysłuchiwała się Zołza. Po kolejnym „Po co wam ten pies? Przecież z niego nic nie ma!”, moje dziecko zaprotestowało gwałtownie: „Babciu, z niego jest MIŁOŚĆ…, bo on nas kocha, a my kochamy jego, rozumiesz?”
Teściową zatkało. Mnie zatkało bardziej. Łza mi się w oku zakręciła, że mam takie mądre (po mamusi oczywiście), wrażliwe (też po mamusi) i wtrącające wszędzie swoje trzy grosze (to po tatusiu) dziecko.
Nawet Gamoń podniósł z zaciekawieniem łeb. Choć on zapewne wolałby, żeby Zołza kochała go nieco mniej… lub trochę słabiej… a najlepiej tylko od czasu do czasu.
Ale o tym innym razem.
Wszelkie podobieństwo do osób przypadkowych jest całkowicie zamierzone.
Anna