Wspominki szalonej matki – część II

     Kolejne dni mijają stanowczo za szybko. Baby wracają do domu, Blondyna jako jedyna wyjeżdża do innego miasta. Ja się nie liczę, wyjazd był podyktowany pracą K., nie studiami, bo te wybrane jak najbliżej, żebym nie znikała z domu na całe weekendy.

     Na studiach dostarczają nam rozrywki. Na zajęciach z etyki problem eutanazji i… aborcji. Pani dr pyta, czy są w sali przeciwnicy aborcji. Zgłasza się praktycznie cały rok, poza mną i maleńką garstką osób. Pada pytanie „Dlaczego Pani popiera aborcję i w jakich sytuacjach? Mówię do Pani w tym brązowym sweterku na końcu sali”. Rozglądam się po sali, a wszyscy patrzą na mnie. Chyba tylko ja mam „sweterek”. Przełykam ślinę i wstaję. Mina pani dr widzącej mój spory, bez wątpienia ciążowy brzuch – bezcenna. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, kobieta ogłasza 15 minut przerwy. Po powrocie na salę, każe nam zanotować tematy prac zaliczeniowych i kończy zajęcia 1,5 godziny przed czasem. Zaczynam się zastanawiać jak zaliczę pracę skoro nawet nie chciała słuchać moich argumentów. Na szczęście z zaliczenia mam jedną z najwyższych ocen wśród ludzi na roku. Zajęcia z nią (z kilku przedmiotów) będą należały do moich ulubionych.

     Na kolejnych przedmiotach uczą nas jak pracować z dziećmi wspaniałych i nadgorliwych matek, które tak bardzo chcą mieć idealne, najszybsze i najlepsze dzieci, że pionizują je już w pierwszych dobach, kupują chodziki, nosidła, zamieniają wózki na foteliki dziecięce. My mamy potrafić te dzieci „naprawiać”.

[smartads]

     Uwielbiam te studia. Zajęcia z anatomii z patologiem sądowym należą do ciekawych. Aż dziw, że nie mam koszmarów. Koszmary mam za to po zajęciach z biologii, gdzie przez 3 godziny przerabiamy wszystkie wady genetyczne. Na moje pytanie, czy mogę wyjść, dostaję jednoznaczną odpowiedź „Nie”. Siedzę na zajęciach, w brzuchu czuję coś na kształt przemarszu wojsk chińskich, dziecko kopie, a ja staram się nie śmiać na głos. Studia to jedyne miejsce, gdzie mogę się wyżyć intelektualnie, niestety siedzenie na ćwiczeniach i wykładach jest coraz bardziej utrudnione, nacisk na pęcherz lub kopniaki powodują, że ciągle mnie słychać albo jak chodzę sala – łazienka, albo jak się śmieję pod nosem z energicznych ruchów malucha.

     Wiem, że ten kierunek i te studia, pomimo czasu, w jakim je robię, to dobry pomysł.

     Kończymy II trymestr. Szpital już wybrałam, choć do porodu kupa czasu. Szkoła rodzenia od III trymestru – już jesteśmy zapisani. Chłop nawet nie mrugnął okiem na wieść o zajęciach w parach. Dalej nie wiem, kto jest lokatorem w moim brzuchu. Prawdopodobnie to dziołcha, ale pewności nie mamy.

     Zaczynam szaleć z wyprawką, kupując ilości wręcz hurtowe. Tylko K. nie może się nadziwić, kiedy to dziecko zdąży te wszystkie rzeczy nosić. I po co niemowlakowi tyle sukienek i opasek, i butów? Przecież nie będzie w nich chodzić! Eh, faceci… W życiu nie zrozumieją potrzeby posiadania dużej ilości butów i torebek. Dziewczę powinno od początku wiedzieć, że pewne rzeczy po prostu trzeba mieć. A tak naprawdę to ja – szalona matka – najzwyczajniej w świecie kocham buty! W ilościach nieograniczonych.

Magda Korzańska

Część I
Część III

Dodaj komentarz