Luźna pogawędka o nowotworze piersi

     Ostatnia z czterech chemii była najgorsza. Miałam popalone żyły i wielki problem, aby ją przyjąć. Co został mi wkłuty wenflon, to zaraz żyła pękała i czerwona substancja spalała wszystko wokół. Każde ukłucie było bardzo bolesne, ale i nieskuteczne. W końcu ubłagałam pielęgniarki, aby wbiły się w żyłę w stopie. I udało się, ostatnia chemia popłynęła przez żyłę w nodze. Towarzyszyły jej wymioty już w trakcie podawania, ale leżąc na ubikacji płakałam i śmiałam się, że to już ostatnia, że powaliła mnie tak bardzo i poczyniła spustoszenie w moim organizmie, ale ja się nie dam. Trudno, pozdycham, ale w końcu przyjdzie dzień, że nabiorę sił. Co prawda do dnia dzisiejszego, kiedy widzę kroplówki, mam odruchy wymiotne i czuję zapach chemii – zapach metalu połączonego z zapachem wymiocin i zapach strachu, i smutku, bo tak czułam chemię.
Jak z tym wszystkim radził sobie Twój mąż? Był wsparciem? Syn, wtedy 8-letni, jeśli dobrze liczę, miał świadomość tego, co się dzieje z jego mamą? Widział przecież, w jakiej jesteś kondycji.
     Mój mąż… Trafiłam na cudownego człowieka, a wcześniej tego nie zauważałam, bądź myślałam, że dostałam to jako pewnik i wyznacznik rodziny. Marcin stał za mną murem i wspierał w każdym momencie. Był przy mnie w chwili diagnozy, mastektomii, chemii, rekonstrukcji i jest nadal. Trwa niezmiennie i cały czas mam w nim wielkie oparcie. Jest moim kręgosłupem moralnym, jest orzecznikiem, nadzieją i wszystkim co piękne. Nawet przez moment nie poczułam, że według niego jestem nieatrakcyjna, nie tak sprawna jak kiedyś, mniej wartościowa. Powtarza mi ciągle, że ja wszystko potrafię i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Biegał z miską podczas chemii, nosił do łóżka, gdy nie miałam siły, poprawiał pościel, która mnie uwierała i cierpliwie czekał, kiedy miałam złe chwile. Nawet raz nie stracił wiary, że będzie dobrze. Nie chciał rozmawiać o śmierci. A ja…ja musiałam opowiedzieć, jak ma wyglądać życie moich chłopaków, gdy mnie nie będzie. To był cały dekalog zachowań. Marcin słuchał, wypierał to ze świadomości i razem ze mną płakał. Tak, płakał, silny, wielki chłop płakał, ze strachu, z niepewności i z bezsilności. Teraz najchętniej wyparłby z mojej świadomości całą chorobę. Nie lubi do niej wracać i nie wie, że opowiadam Ci o mojej historii. Chciałby raz na zawsze zamknąć temat i zapomnieć, chciałby, abym ja nie rozgrzebywała wszystkiego od nowa. Powtarza, że to zamknięty, choć bardzo trudny rozdział naszego życia.

[smartads]
     Mój synuś, Beniamin, jest z nami bardzo związany. Wychowujemy go na stopie partnerskiej i nie chciałam go oszukiwać. Kupiłam książkę dla dzieci pt „Moja mama ma raka” i przeczytałam z nim. Dowiedział się, jakie są etapy choroby i wiedział wszystko. Biedne te dzieci, które muszą przejść przez chorobę matki czy ojca. On jest bardzo uczuciowy i moja choroba była dla niego ciężkim okresem. W szkole bywał ciałem, ale myśli jego krążyły wokół mojej choroby. Przychodził ze szkoły i kładł się obok i głaskał mnie.Nie mówił nic. Ale trauma została, gdy słyszy słowo rak, czujki się wystawiają i radary działają. Kiedy opowiada się, że ktoś jest chory, zawsze pyta, czy wszystko jest ok i czy choroba minęła. Chce mieć pewność, że rak to choroba jak przeziębienie, że trzeba przez nią przejść i wyzdrowieć.
     Nasze chorowanie (bo choruje cała rodzina, ja tylko mam dodatkowe atrakcje w stylu operacje i kroplówy) było ciężkie od strony psychicznej. Dwa miesiące po mnie w tym samym domu na raka zachorował mój kochany teść. Niestety jego rak pokonał, podstępnie i po chamsku wyrwał nam go z naszych objęć. Bardzo to cała nasza rodzinka przeżyła.
     Wydaje mi się, że często rak siedzi w naszych głowach i nie lubi ludzi silnych. Kiedy się poddasz, bądź nie masz wyznaczonego celu w życiu, on zaciska swoje macki i owija się wokół siebie jak chce. Zaciska ci pętlę na szyi i dusi.

Dodaj komentarz