Czyhają na nas wszędzie: na billboardach, w gazetach, w Internecie, w telewizji, w radiu. Reklamy. Szczególnie uwielbiają chwytać w swe szpony odbiorców wyjątkowo podatnych na ich sugestie, a wiedzą dobrze, kogo można złapać w swe szpony.
Teraz maluch ma
już piętnaście wiosennych
kurteczek, siedemdziesiąt
par body, trzynaście
kombinezonów na zimę.
Zaczyna się niewinnie. Młoda, podekscytowana mama zaczyna szperać w sieci w poszukiwaniu informacji o fasolce w jej łonie. Na stronach internetowych roi się od reklam, które wmawiają kobiecie, że bez danego produktu nie jest w stanie przeżyć kolejnej doby. Polecają coraz to lepsze wynalazki ułatwiające życie ciężarnej – poduszki, pasy, ubrania, kremy, suplementy diety, specjalistyczne kosmetyki, dzienniczki–pamiętniczki, literaturę i gros innych „niezbędnych” produktów. Można oczywiście wyłączyć komputer i przez dziewięć miesięcy go nie odpalać. Da się. Lecz niewiele to da, bo wystarczy tylko przekroczyć próg apteki, a na półce przy kasie znajdziemy „supernaturalny” syropek dla ciężarnych, bez którego żadna przyszła matka nie może się obyć. Gdy wejdziemy do hipermarketu meblowego, to obejrzymy aranżację pokoju dziecięcego, który wyzwala w kobietach istne matczyne emocje, powodujące chęć urodzenia tu i teraz i niezwłocznego zakupu tegoż jakże uroczego mebelka. Nic to, że się nie mieści w pokoju, grunt że śliczne…
[smartads]
Kobieta ogląda wszystkie akcesoria potrzebne jej dziecku i nie szczędzi na nie grosza. Kupuje ubranka w rozmiarze 50, bo są takie śliczniusie, 3 karuzelki nad łóżeczko na zmianę, materac silikonowy za 300 złotych, kremy, pudry, oliwki, agrafki do pieluch (bo mają takie ładne tygryski na zapięciach), kolorowe pieluchy tetrowe, droższe dwukrotnie niż białe i jeszcze sto tysięcy innych rzeczy – koniecznych wówczas, a potem zbędnych. Dorzuca do tego jeszcze specjalistyczny smoczek uspokajacz, bez którego ponoć dziecko utonie we własnych łzach.