Kiedy ponownie zostałem drużynowym swej macierzystej drużyny, pod moje skrzydła trafili chłopcy, których praktycznie nie znałem. Jeden z nich rósł w mych oczach na legendę, zanim poznaliśmy się osobiście. Najpierw mój znajomy, dyrektor szkoły, zadzwonił do mnie i rzecze: „Słuchaj, słyszałem, że jesteś drużynowym i masz w drużynie Piotrka. On jest moim uczniem i mamy z nim w zasadzie spory problem. Nie daje normalnie poprowadzić lekcji, bo np. stoi na niej na baczność i jak nauczyciel prosi, by usiadł, mówi, że w regulaminie szkoły nie jest napisane, że lekcje odbywają się na siedząco, więc on może stać. Albo w zimie siedzi w klasie w kurtce, czapce, szaliku, zapięty pod szyję i mówi, że mu zimno. Destabilizuje w ten sposób każdą lekcję, bo skupia na sobie uwagę całej klasy i prawie każdy dzień kończy się lądowaniem na dywaniku u dyrekcji i rozmowach o tym, co dalej.” Następnie, zanim zdążyłem go poznać, odezwała się do mnie jego mama, która powiedziała, że nie ma na niego pomysłu, że Piotrek tłucze swoje rodzeństwo, w domu terroryzuje wszystkich dookoła, z ojcem rzuca się do bijatyki, gdy ten zwróci mu uwagę itd.
Obiecałem mu,
że każda informacja
ze szkoły, że nie
ma zmiany na lepsze
skutkować będzie
wydłużeniem okresu
mieszkania ze mną
o jeden dzień.
W skrócie okazywało się powoli, że chłopak jest „chodzącym problemem”, bo nikt nie ma na niego sposobu. Jego rodzice dali mi w zasadzie wolną rękę. W szkole powiedzieli, że dla dobra uczniów będą musieli go chyba relegować ze szkoły. A rodzice coraz częściej mówili o tym, że najlepsza dla niego będzie szkoła z internatem i to najlepiej gdzieś daleko.
Gdy Piotrka poznałem, zafascynowało mnie w nim to, że mimo tego jaki był, chciał być harcerzem, co wiążę się z dyscypliną, wypełnianiem poleceń przełożonych i przyjęciem pewnych zasad, ograniczeń (jak np. abstynencja), które powinny go uwierać, a nie zachęcać. Po kilku spotkaniach i zbiórkach mogłem powiedzieć, że w zasadzie ja nie mam powodów do narzekań. Piotrek starał się wypaść przede mną dobrze, chociaż szczycił się też kolejnymi zadymami w szkole, zazwyczaj robionymi w tak inteligentny sposób, że ciężko było się nie uśmiać z jego kolejnych nowych pomysłów. Gorzej, że kolejne sygnały docierające ze szkoły, kolejne telefony od rodziców nie budowały pozytywnie i zapowiadało się, że skończy się właśnie internatem.
[smartads]
Gdy po raz kolejny zostałem poproszony o interwencję w jego domu, wymyśliłem, że mam chyba na niego sposób. Zapytałem mamę Piotrka, czy mogę zabrać go na tydzień do siebie. Jemu dałem kwadrans na spakowanie się i oznajmiłem, że za karę będzie mieszkał ze mną. Najpierw nie wierzył, ale im więcej minut mijało, tym bardziej wierzył, że to prawda. Liczył, że mama mu nie pozwoli jechać, ale ta przyklasnęła pomysłowi. Wyznaczyłem termin, dałem mu tydzień na poprawę. Wyjaśniłem mu, że jeśli się poprawi, będzie mógł wrócić do domu, jeśli nie, będzie skazany na mieszkanie ze mną i moją żoną w naszej kawalerce. I że ma takiego pecha, że jego dyrektor szkoły to były instruktor i mój kolega, więc na bieżąco będę dostawał relacje z jego zachowania w szkole. Moja żona dowiedziała się o pomyśle, gdy jechałem już z Piotrkiem do domu, ale była wyrozumiała. Zabrał książki i zeszyty na cały tydzień, ciuchy i co mu tam było jeszcze potrzebne. Cały czas powtarzał, że nie mam prawa, na co ja jemu, że jego mama właśnie scedowała na mnie takie prawo. I tak zaczął się nasz pełen przygód tydzień.