Para z Polski, mieszkająca w Wielkiej Brytanii, przez ponad rok z niebywałym okrucieństwem znęcała się nad czteroletnim chłopcem. Media huczą. Dziwne tylko, że tak słabo.
Pochodząca z Łodzi Magdalena, razem ze swoim synem Danielem i partnerem Mariuszem, mieszkała w Coventry. To właśnie tam rozgrywał się niebywały i niezrozumiały dramat chłopca. Ten dramat trwał ponad rok. Chłopiec był zamykany w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu, gdzie leżał we własnych odchodach. Był wielokrotnie podtapiany aż do utraty przytomności. Musiał biegać dookoła pokoju, w wyniku czego mdlał. Gdy chciał pić, matka karmiła go na siłę solą. Był regularnie bity. Czteroletni Daniel był także głodzony. Matka zastrzegła w szkole, że nie wolno go karmić, gdyż cierpi na zaburzenia łaknienia. Był tak głodny, że próbował kraść kanapki kolegów, wybierał jedzenie ze śmietnika, wydłubywał fasolki, które w szkole zasadzono w ramach doświadczeń biologicznych, zbierał z podłogi resztki. W domu partner matki zmuszał go do wymiotów, by sprawdzić, czy na pewno w ciągu dnia nie jadł.
Tak wyglądało życie tego małego chłopca. Nikomu się nie skarżył. Ale z pulchnego bobasa zamienił się w worek kości. Jak twierdzi lekarz, który dokonywał autopsji, przypominał ofiary obozów koncentracyjnych. Zastanawia, dlaczego nikt nie zareagował adekwatnie do sytuacji. Nikogo nie zastanowiły jego obrażenia i stan ogólny.
Chłopiec zmarł po 33 godzinach od ciosu, który był bezpośrednią przyczyną śmierci. Jego oprawcy wezwali karetkę, gdy ten przestał oddychać. Nie udało się go uratować. Podczas sekcji zwłok stwierdzono jeszcze kilkanaście innych poważnych obrażeń na ciele chłopca. Matka Daniela zrzuca odpowiedzialność na swojego partnera. Oskarża go o agresywne zachowania względem syna. Wspomina nawet, że dziecka broniła, za co była duszona do nieprzytomności. Jednak SMS-y, które pisała do partnera świadczą o czymś innym. Relacjonowała w nich swoje poczynania, np. że prawie utopiła chłopca i że leży nieprzytomny, w związku z czym nie będzie go bić, poczeka aż odzyska przytomność i wrzuci go z powrotem do wody, której nie spuściła z wanny. Cóż za oszczędność…
Zastanawia, że tym sadystycznym oprawcom zdarzało się zawozić dziecko do szpitala, np. ze złamaną ręką. O czym to może świadczyć? O tym, że chcieli mieć do dyspozycji sprawną zabawkę, więc postanowili ją naprawić? Najwyraźniej wszystko to, co robili chłopcu, sprawiało im przyjemność. Inaczej trudno byłoby wyjaśnić całą tę sytuację. Trudno inaczej wytłumaczyć, dlaczego serwowali dziecku takie okrucieństwo przez ponad rok.
Ciekawi mnie, co takiego w sobie ma nasza lokalna gwiazda, zwana ostatnio „panią Katarzyną W.”, że wszystko, co z nią związane, mamy relacjonowane niemal na żywo, wszędzie jej pełno (o proszę, jest nawet tutaj), a Magdalena Ł., zwana roboczo matką czteroletniego Daniela, ledwie wyszarpała trochę uwagi mediów, gdy jej dziecko skonało w marcu ubiegłego roku i teraz, gdy zakończył się proces. W czymże Magdalena Ł. jest gorsza od Katarzyny W.? Za mało wyrachowana? Za mało zdeterminowana, by zabić swoje dziecko? A może po prostu za dużo czasu jej to zajęło i uplasowała się na drugim miejscu w konkursie? Ostatecznie może jest za bardzo patologiczna, za bardzo zaćpana i nasączona alkoholem, by codziennie pokazywać ją w mediach.
[smartads]
A ponieważ cechuje mnie krytyczne spojrzenie na rzeczywistość, wciąż mnie coś zastanawia, zadaję sobie mnóstwo pytań, aż zasypiam odpowiedziawszy sobie zaledwie na garstkę…, to dumam także nad tym, dlaczego mówi się o zezwierzęceniu ludzi. Słyszał ktoś kiedyś, by para zwierząt przez ponad rok katowała młode? Zwierzę może młode wyrzucić z gniazda, gdy jest za słabe, albo uszkodzone. Może przestać je karmić, tyle że agonia zwykle trwa krótko. Zdarza się, że młode zostaje zagryzione. Ale nie zdarza się, że jest podgryzane i wylizywane przez rok, aż w końcu umiera od ciosu w głowę. To ogromnie krzywdzące dla zwierząt, mówić o zezwierzęceniu ludzi. Żadne zwierzę nie jest w stanie wykombinować takich okrucieństw, jakie człowiek funduje drugiemu człowiekowi. Owszem, naczelnym zdarza się, że dużą grupą linczują jednego z gromady. Gryzą, biją, rzucają w niego tym, co uda im się znaleźć w tej swojej dżungli, aż padnie. Ale w takich sytuacji można mówić raczej o tym, że to zwierzęta przejmują bardzo ludzkie zachowania.
Nie mówmy więc „to zwierzę, nie człowiek”, wyrafinowanych okrucieństw wyrządzanych człowiekowi przez człowieka nie nazywajmy zezwierzęceniem. Nie szukajmy w ludziach zwierzęcych cech, chyba że mamy na myśli lojalność, przywiązanie, czasem głupie i bezmyślne, spontaniczność – tak, takie zwierzęce cechy czasem przejawiamy. Bo zwierzęta nie bawią się cudzym bólem i krzywdą, nie odnajdują przyjemności w katowaniu bliskich, nie celują w zamienianiu życia dziecka w piekło… Tylko ludzie są w stanie sprawić, że sadyzm, okrucieństwo, głód, tracenie przytomności, zaznawanie bólu stają się dla dziecka normą, codziennością – dla dziecka, które pragnie tylko matczynej miłości i opieki.
Pochodząca z Łodzi Magdalena, razem ze swoim synem Danielem i partnerem Mariuszem, mieszkała w Coventry. To właśnie tam rozgrywał się niebywały i niezrozumiały dramat chłopca. Ten dramat trwał ponad rok. Chłopiec był zamykany w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu, gdzie leżał we własnych odchodach. Był wielokrotnie podtapiany aż do utraty przytomności. Musiał biegać dookoła pokoju, w wyniku czego mdlał. Gdy chciał pić, matka karmiła go na siłę solą. Był regularnie bity. Czteroletni Daniel był także głodzony. Matka zastrzegła w szkole, że nie wolno go karmić, gdyż cierpi na zaburzenia łaknienia. Był tak głodny, że próbował kraść kanapki kolegów, wybierał jedzenie ze śmietnika, wydłubywał fasolki, które w szkole zasadzono w ramach doświadczeń biologicznych, zbierał z podłogi resztki. W domu partner matki zmuszał go do wymiotów, by sprawdzić, czy na pewno w ciągu dnia nie jadł.
Tak wyglądało życie tego małego chłopca. Nikomu się nie skarżył. Ale z pulchnego bobasa zamienił się w worek kości. Jak twierdzi lekarz, który dokonywał autopsji, przypominał ofiary obozów koncentracyjnych. Zastanawia, dlaczego nikt nie zareagował adekwatnie do sytuacji. Nikogo nie zastanowiły jego obrażenia i stan ogólny.
Chłopiec zmarł po 33 godzinach od ciosu, który był bezpośrednią przyczyną śmierci. Jego oprawcy wezwali karetkę, gdy ten przestał oddychać. Nie udało się go uratować. Podczas sekcji zwłok stwierdzono jeszcze kilkanaście innych poważnych obrażeń na ciele chłopca. Matka Daniela zrzuca odpowiedzialność na swojego partnera. Oskarża go o agresywne zachowania względem syna. Wspomina nawet, że dziecka broniła, za co była duszona do nieprzytomności. Jednak SMS-y, które pisała do partnera świadczą o czymś innym. Relacjonowała w nich swoje poczynania, np. że prawie utopiła chłopca i że leży nieprzytomny, w związku z czym nie będzie go bić, poczeka aż odzyska przytomność i wrzuci go z powrotem do wody, której nie spuściła z wanny. Cóż za oszczędność…
Zastanawia, że tym sadystycznym oprawcom zdarzało się zawozić dziecko do szpitala, np. ze złamaną ręką. O czym to może świadczyć? O tym, że chcieli mieć do dyspozycji sprawną zabawkę, więc postanowili ją naprawić? Najwyraźniej wszystko to, co robili chłopcu, sprawiało im przyjemność. Inaczej trudno byłoby wyjaśnić całą tę sytuację. Trudno inaczej wytłumaczyć, dlaczego serwowali dziecku takie okrucieństwo przez ponad rok.
Ciekawi mnie, co takiego w sobie ma nasza lokalna gwiazda, zwana ostatnio „panią Katarzyną W.”, że wszystko, co z nią związane, mamy relacjonowane niemal na żywo, wszędzie jej pełno (o proszę, jest nawet tutaj), a Magdalena Ł., zwana roboczo matką czteroletniego Daniela, ledwie wyszarpała trochę uwagi mediów, gdy jej dziecko skonało w marcu ubiegłego roku i teraz, gdy zakończył się proces. W czymże Magdalena Ł. jest gorsza od Katarzyny W.? Za mało wyrachowana? Za mało zdeterminowana, by zabić swoje dziecko? A może po prostu za dużo czasu jej to zajęło i uplasowała się na drugim miejscu w konkursie? Ostatecznie może jest za bardzo patologiczna, za bardzo zaćpana i nasączona alkoholem, by codziennie pokazywać ją w mediach.
[smartads]
A ponieważ cechuje mnie krytyczne spojrzenie na rzeczywistość, wciąż mnie coś zastanawia, zadaję sobie mnóstwo pytań, aż zasypiam odpowiedziawszy sobie zaledwie na garstkę…, to dumam także nad tym, dlaczego mówi się o zezwierzęceniu ludzi. Słyszał ktoś kiedyś, by para zwierząt przez ponad rok katowała młode? Zwierzę może młode wyrzucić z gniazda, gdy jest za słabe, albo uszkodzone. Może przestać je karmić, tyle że agonia zwykle trwa krótko. Zdarza się, że młode zostaje zagryzione. Ale nie zdarza się, że jest podgryzane i wylizywane przez rok, aż w końcu umiera od ciosu w głowę. To ogromnie krzywdzące dla zwierząt, mówić o zezwierzęceniu ludzi. Żadne zwierzę nie jest w stanie wykombinować takich okrucieństw, jakie człowiek funduje drugiemu człowiekowi. Owszem, naczelnym zdarza się, że dużą grupą linczują jednego z gromady. Gryzą, biją, rzucają w niego tym, co uda im się znaleźć w tej swojej dżungli, aż padnie. Ale w takich sytuacji można mówić raczej o tym, że to zwierzęta przejmują bardzo ludzkie zachowania.
Nie mówmy więc „to zwierzę, nie człowiek”, wyrafinowanych okrucieństw wyrządzanych człowiekowi przez człowieka nie nazywajmy zezwierzęceniem. Nie szukajmy w ludziach zwierzęcych cech, chyba że mamy na myśli lojalność, przywiązanie, czasem głupie i bezmyślne, spontaniczność – tak, takie zwierzęce cechy czasem przejawiamy. Bo zwierzęta nie bawią się cudzym bólem i krzywdą, nie odnajdują przyjemności w katowaniu bliskich, nie celują w zamienianiu życia dziecka w piekło… Tylko ludzie są w stanie sprawić, że sadyzm, okrucieństwo, głód, tracenie przytomności, zaznawanie bólu stają się dla dziecka normą, codziennością – dla dziecka, które pragnie tylko matczynej miłości i opieki.
Elżbieta Haque
Jakie to wszystko popie….e, ludziska maja dzieci, ktore zakatowywuja na smierc,, a dookola jest kupa ludzi, ktorzy chetnie wzieli by takiego chlopaczka na wychowanie.
Ech do d..y to wszystko 🙁