Pierworodny zaraz kończy 3 lata. W związku z tym, ważne decyzje trzeba podjąć. Do placówki zapisać poprzez tajemniczy SYSTEM, co to jest wszechwiedzący i wie kogo, gdzie poprzydzielać, a kogo wcale. Przedszkoli wiadomo ile jest, a dzieci, pomimo powszechnego narzekania na ujemne przyrosty (nie wiem, gdzie one są ujemne, ale na pewno nie w mojej dzielnicy, ani w okolicznych), miliony. Niby prosta taka rzecz, zapisać dziecko do przedszkola… No nie?
Zaczynam mieć powoli
świadomość, co powstanie
z połączenia jaja,
mąki, mleka, tudzież wody.
Żadna korporacja by
mnie tego nie nauczyła.
No nie! Normalność niby rzecz względna, ale ja chyba nawet na tą względną się nie łapię. Cały proces myślowo-twórczy zaliczam w związku z tymi zapisami. Bo w sumie przecież nie muszę. Jeszcze rok, dopóki Młoda nie osiągnie wieku powszechnie uważanego za przedszkolny, siedzę w chacie. Tu się zaczynają schody. Ludziom cholernie trudno się pogodzić, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli może siedzieć z rodzonymi dziećmi w domu i, co gorsza, znajdować w tym przyjemność, radość, satysfakcję. Przecież dzieci należy się pozbyć zaraz po odstawieniu od piersi i sprzedać babci, niani, żłobkowi, komu tam jeszcze? Żeby była jasność, nie mam tu na myśli tych co MUSZĄ, tutaj sprawa jasna i bezdyskusyjna. Przed pracującymi mamami chylę czoła i tłukę nim w podłogę! Mówię o sytuacji, kiedy wybór jest i mama świadomie podejmuje decyzję o … no właśnie o czym? O nie wracaniu do pracy? O wychowywaniu własnych dzieci? O pozostaniu w domu? Z jednej strony rozumiem zdziwienie. Łatwo nie jest. Ale żeby od razu mnie za dziwoląga? Za mało ambitną kurę domową? Albo co gorsza, że się poświęcam, zatracam, uwsteczniam, odmóżdżam? Te wymowne spojrzenia pełne pożałowania.
[smartads]
Trochę nie mogę pojąć tego, że siedząc z własnymi dzieciakami, uwsteczniam się i nie rozwijam. No oczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mam wrażenie, że ja nigdy w życiu się tak nie rozwinęłam, jak teraz właśnie. Nigdy nie miałam takiego powera, tyle odwagi do realizacji własnych pasji, nigdy nie byłam tak pogodzona ze sobą, jak jestem teraz . Mówiłam wam, że zaczęłam biegać? Nigdy nie czułam się tak piękna, zdrowa, silna! Tak hmmm… szczęśliwa??? Aż boję się użyć tego słowa. Cholera, a może właśnie to siedzenie z dzieciakami w domu to moje miejsce? Fakt, kasy nie zarabiam i tu jest ból lekki, no dobra – nie lekki, troszkę większy. Nudą wieje? No wieje czasami, monotonią zalatuje, a i często bardziej fizjologicznymi specyfikami zaśmierdzi. A tak a propos ostatnio Młoda wyciepała łapskiem całe kupsko z pampka i rozpaćkała po łóżeczku, pościeli, ochraniaczach, misiach, sobie samej oczywiście także. I jaka przejęta pokazywała mi i mówiła: „Nio! O-o! Nio!”